Jestem wielbicielką przeszłości nieznanej. Okruchów ludzkiego życia, które gniją zapomniane na strychach opuszczonych domów, zakamarkach starych chałup, zakurzonych szafach czyichś prababć. Nie zbieram starych mebli, kolekcjonuję śmieci. Bezwartościowe drobiazgi, które zginęły by w zapomnieniu już za kilka lat. A ja wiem, skąd są i tym bardziej je kocham. Może kiedyś z Tomim otworzymy muzeum. ;)
I tak ostatnio trafiłam na dziecięcy berecik z antenką, na oko pamiętający lata 60' a może i wcześniej. Znalazłam go w pewnym opuszczonym rozpadającym się budynku. Berecik najprawdopodobniej należał do pewnej dziewczynki urodzonej pod koniec lat 40. Wnioskuję to po zeszytach do polskiego i rosyjskiego, które na szczęście były opatrzone rocznikiem. Kiedyś pewnie tu mieszkała, dziś jest starą kobietą, może już od dawna nie żyje? Bardzo ciekawa jestem, co się z nią dziś dzieje. Jakie miała życie i czy pamięta ten berecik. Lubiła go nosić, czy raczej nienawidziła, bo takich jak on były tysiące?
Tak mi przyszło do głowy, że kiedyś to były porządne ubrania. Beret jest niemal jak nowy, tylko lekko zakurzony. Przeleżał na wilgotnym strychu wiele lat, może nawet kilkadziesiąt i nic mu nie jest. Nawet się bardzo nie zdeformował. Ciekawe który z ciuchów naszych dzieci tyle przeżyje. I czy którykolwiek.
Jesień zawsze nastraja mnie nostalgicznie i trochę depresyjnie. Czas przemijania, jedni się rodzą, inni umierają. Kluska nie pozna ani jednego ze swoich dziadków. Obaj nie żyją od dawna. Dziwne są koleje ludzkiego losu. Umarli w tym samym roku na tę samą chorobę. Czasami sobie żartuję, że spotkali się w kolejce do rozpatrywania między piekłem a niebem (mój tatuś raczej do piekła, tata Tomiego raczej do nieba) i wymienili adresy swoich dzieci ;) . I myślę sobie i dumam, jak to będzie za ileś tam lat, kiedy ja będę siwą staruszką, a moje dziecię w kwiecie lat podbijać świat. Czy pójdę w stronę dobrego dziadka, czy raczej w stronę złego? Nie pochodzę z kochającej się, fajnej rodziny. Raczej przeciwnie. A tak łatwo powielać złe schematy. Jestem DDR, a nawet DWR (czyli dorosłe wnuczę rozwodnika), patologię rodziny mam we krwi. Gdzieś we mnie siedzi strach, że zamienię w piekło dzieciństwo Klusce, tak jak mojej mamie babcia, tak jak mnie moja mama. Na szczęście w porę dowiedziałam się o tym syndromie źle kochanych dzieci, a może przekochanych? Za bardzo kochanych przez jedną osobę i za mało przez drugą? A może odwrotnie? Ciężko to opisać. Ale to jest trochę jak piętno.
Najtrudniej jest rodzicowi DDR. Bo ma tendencje do rywalizacji z rodzicem oczko wyżej. Moja mama pół życia udowadniała mojej babci, że jest najlepszą matką pod słońcem i nie potrzebuje niczyjej pomocy, a już babci w szczególności. Nawet jak została sama z dwójką dzieci. A zarazem wypominała babci latami, że jej nie pomagała. Taki paradoks. Miała za złe brak pomocy, której nie chciała. Wreszcie syndrom rodziny jak z obrazka. DDRy nie wiedzą, jak wygląda prawdziwa rodzina, więc tworzą w głowie obraz rodziny idealnej. Jak z filmu, jak z powieści, od początku do końca fikcja. I zaczynają jak reżyser czy producent realizować swoją wizję. To nic, że wszyscy wokół pukają się w czoło. To nic, że dzieci plują jadem na każdy pomysł uczynienia z nich dzieci idealnych, bo przecież chowanych za pomocą idealnych metod z książek. Najważniejsze jest to, że DDRy mają super rodzinę. Lepszą niż tamta kobieta, której się nie udało. Toksyczne relacje z nawet najukochańszą rozwiedzioną matką zniszczyły już niejeden związek i niejedną relację matki z córką. To cholerne uzależnienie od dziecka, które ma dać matce poczucie bycia lepszym człowiekiem, zabija ich wzajemną miłość powoli. Dopóki dziecko jest małe i uzależnione od matki - jest super i pięknie. Im bardziej dziecko robi się samodzielne i wyrywa w świat, tym większy jest dramat matki, która żyje jego życiem i tylko dla niego. Tylko że to jest chore, jak trzymanie wróbla w złotej klatce.
W pewnym momencie coś pęka i zaczyna się wylewanie żalu do dziecka. Ja się dla Ciebie tak poświęciłam, nie przespałam tyle nocy, nosiłam godzinami, tuliłam, kochałam a TY CO NIEWDZIĘCZNICO?!? Mówisz, że mnie nienawidzisz? Mówisz, że uciekniesz z domu? Mówisz, że mnie nie kochasz, bo nie ma za co? Mówisz, że babcia jest najfajniejsza na świecie? Ta babcia, która ledwo co Cię widywała, bo była za granicą przez wiele lat? I tak przez całą podstawówkę i liceum. Zatruwanie jadem własnego dziecka, podkopywanie jego poczucia wartości, krytykowanie za najmniejsze pierdoły, wszystko źle, bo nie pasuje do obrazu rodziny idealnej, gdzie wszyscy się kochają i przytulają, a idylla trwa wiecznie...
I jak ja po takiej młodości mam chować własne dziecko? Żeby tego nie powtórzyć? Żeby nie przegiąć w druga stronę i być zbyt zajętą, gdy mnie będzie naprawdę potrzebować? DDR jeśli chce stworzyć kochającą się rodzinę, wszystkiego musi uczyć się od zera. Rozwiązywania konfliktów. Nie obwiniania innych o własne błędy. Radzenia sobie z porażkami. Musi przeżyć swoje dzieciństwo jakby od nowa, od samego początku i przerabiać na bieżąco. Tak mam teraz z Kluską. Obie mamy roczek, obie uczymy się świata zależności ludzi od ludzi. Musiałam przekreślić przeszłość. Postawić grubą czarną krechę i żyć zupełnie od nowa, bez udowadniania mojej mamie, że będę lepsza lub równie dobra jak ona. Nie ma mowy, żadnych porównań. Ani na plus i ani na minus. Mam jakąś mamę, ale to jest przeszłość. Kontaktuję się z nią, ale to jest nowa mama. Tej starej nie ma, nigdy nie było. To jedyny sposób. Inaczej gdy zaczynam wspominać dzieciństwo, to wraca nienawiść, wraca piekło niezrozumienia i idiotycznych wymagań. Wracają awantury o bombki na choince, o krzywo poskładane ubrania i porozrzucane klocki na podłodze. Za każdym razem, gdy czytam o mamie, która robi cyrk swojemu kilkuletniemu dziecku o bałagan, próbuję tłumaczyć, że nie tędy droga. Że tak wiele można stracić denerwowaniem się pierdołami jak brudne spodnie, mokre buty czy chlew w zabawkach. Że czasem lepiej odpuścić kąpiel czy mycie zębów i w to miejsce się z dzieckiem powygłupiać. Że to jest ważniejsze, niż idealnie wytresowane dziecko na pokaz, co by rodzinie udowodnić, jak się je świetnie wychowało i jaką ma się z nim świetną relację. I jakim się w związku z tym jest świetnym rodzicem. Tylko że to nie działa. Nie wytłumaczyłam tego mojej matce będąc dzieckiem, nie udaje mi się to teraz.
Nie trzeba być dzieckiem rozwodników, by być w toksycznej relacji ze swoimi rodzicami. By z nimi w chory sposób rywalizować włączając w to swoje dzieci. Nie róbcie tego, jeśli choć trochę jeszcze je kochacie. Nie starajcie się być lepsi od Waszych rodziców. Dzieci odejdą i nie będą chciały Was znać. Nie przyjadą na pogrzeb. Pojadą do sklepu po bułki i odetchną z ulgą, że nareszcie skończył się ich koszmar.
Lubię Cię:)
OdpowiedzUsuńJa też! Nawet bardzo lubię!
OdpowiedzUsuńOj widzę, że DDA i DDR mają wiele wspólnego ze sobą. Szkoda niestety że ta czarna gruba linia powinna być ścianą z kevlaru, żeby można było żyć "normalnie" :(
OdpowiedzUsuń:) brawo
OdpowiedzUsuńMiałabym na temat cos do powiedzenia, ale miejsca na komentarze by zabrakło, ba, blog trzeba by nowy załozyc;)
OdpowiedzUsuńKrótko więc i na temat - tez Cie lubię;)
Ojj... Jak dobrze Cię rozumiem.. Jestem DDR u DDA...czasem nie jest latwo,ale damy rade!!!
OdpowiedzUsuńNotka bardzo fajna, mam podobnie - zwłaszcza z zastanawianiem się, co stało się z ludźmi,którzy kiedyś chodzili po "moich" ulicach, przesiadywali w "moich" knajpach, którzy byli właścicielami rzeczy z lumpeksów...
OdpowiedzUsuńTylko jedna rzecz mnie nieco zastanowiła - kobieta urodzona w latach 50. miałaby być już stara i życie za nią?! Bez przesady ;)
W roku szkolnym 62/63 była w ósmej klasie. Czyli miała ze 14-15lat. Wychodzi, że się kopsnęłam, to był koniec lat 40tych. Dziś już w połowie drogi do siedemdziesiątki. No nie młodzież, z której strony by nie patrzeć. Ale jeszcze nie geriatria ;)
UsuńWspaniałe jest to, że jesteś tego wszystkiego tak bardzo świadoma. I to tak pozytywnie. Czytając notkę mam wrażenie, że wiele, wiele masz już przepracowane. Tak wewnętrznie. Super. Bo to jest zawsze krok do przodu. Chyba najważniejszy krok.
OdpowiedzUsuńTeoria teorią, praktyka zawsze trudniejsza. ;)
Usuńjesteś wspaniałą matka wyluzowaną kochasz mądrze , nie "ciumkasz", masz dystans do wielu rzeczy którego innym matko brak.
OdpowiedzUsuńale twoi rodzice bardzo cię skryzwidzili i to nie ty ale oni są temu winni. twój ojciec się wypiął i miał w dupie a jakby chciał mógły praciować być kochającym ojcem i dbać o was. matka nie podołała samotnemu macierzyństwu.....gdyb być moze poddała się jakiejś terapii ktoś pomółby jej udźwignąć jej rozwód jej samotność - byłaby lepszą matką. i to nie twoja wina że zmarnowali ci całw życie
jeszcze nie raz będziesz to tergo wracą będą nachodzić cię wspomnienia. dzieciństwo to jest najwazniejszy czas w życiu człówieka i pewne rzeczy pam,ioęta siecałe życie chc nie chce. nie kążdy ma wymarzone dzieciństwo nie każdy ma wymarzonych rodziców ale dzieci nigdy nie są winne że dorosłi sięrozchodzą żę dorośli robą gł€poty przez którtych ich dzieci cierpią...... to tylko błędy dorosłych. ale odczuwają je dzieci
a bunty u uciekanie z domu będziemy wszystkie przerabiały kiedy nasze dzieci wejdą w okres dojrzewania. ja też często "uciekałam" "wyprowdzałam się" "nienawidziłam" rodziców bo coś było nie po mojej myśli..... teraz patrząc na te z perspektywy czau zaśmiewam siez tego jaka gł€pituka byłam bo wszystko co ci mi mówili rodzice i wszystkie rady życuiwe jakie dali.......teraz jak jestdm jużdorosła i mam swoje dzieci sprawdza się to kubek w kubek.
Wiesz, dla mnie ten bunt jest oznaką dorastania, rozumiem go jako coś naturalnego. Dla mojej mamy był końcem świata, bo byliśmy całym jej światem. Moje i brata dorastanie oznaczało, że za chwilę zostanie zupełnie sama. Opuścił ją mąż, opuściły ją dzieci. Tak to odczuwała, a ja jej próbowałam tłumaczyć, że dzieci muszą odejść w sensie emocjonalnym. Nie oznacza to, że zostanie sama. Chyba po latach zrozumiała. Ale łatwo nie było.
UsuńTe skróty mnie dobijają, człowiek tyle lat jest DDR i nawet o tym nie wie. Ale czytając to stwierdzam, ze takie obwinianie to nie jest domena rozwodników, to domena osób starszych. Nie wiem ile Twoja mama ma lat, ale utożsamiam ją bardziej z moją babcią, ona ma teraz 75 lat, ale całe życie wszystkich o wszystko obwiniała, mimo że nie była i nie jest rozwódką. Toksyczne więzi mogą być w każdej rodzinie i nie jest to domena rodziców rozwodników. Jeśli rodzic na prawdę chce dobrze dla własnego dziecka ( przepraszam, że tak piszę, a tym samym może i oceniam Twoją mamę) to ponad wszystko stawia jego dobro. Ja nigdy od mamy nie usłyszałam, że ona coś robiła a ja jestem niewdzięczna. Choć nie raz pewnie by mi sie należało. Nie raz mówiłam jej ( w dzieciństwie), że jej nienawidzę, ale nigdy mi tego nie wypominała. Potrafiła oddzielić grubą kreską to co mówię w złości od tego co na prawdę czuję.Wydaje mi się, że Twoja maa tak bardzo chciala pokaza wszystkim w tym i Tobie, że da sobie radę sama, że nie potrzebny jej mężczyzna, że nieświadomie zaczęła obwiniać wszystkich dookoła za to że jednak radzi sobie gorzej niż przypuszczała.
OdpowiedzUsuńWiesz, wydaje mi się, że samotni rodzice częściej popadają w to błędne koło, bo rzeczywiście w pewnym momencie ich świat to tylko małe dzieci. Każda obca osoba ze swoimi pomysłami jest intruzem. I toksyczna więź gotowa. Podobne toksyczne relacje mają rodzice, którzy się nie kochają, ale są ze sobą "dla dobra dziecka". Tkwią w bolesnym układzie, a potem okazuje się, że dziecko wcale tego nie potrzebowało. Mnie by bardzo pasowało, gdyby mama miała jakiegoś chłopaka na mieście i dzięki temu robiła i myślała cokolwiek, co nie dotyczy nas. Bo były monety, że czułam że próbuje za mnie nawet oddychać. Wpadła kiedyś w lament, że będę w liceum dojeżdżać do szkoły tramwajem, na dodatek z przesiadką. 15 lata, rozumiesz, sama, bez niej. :)
UsuńJa mialam jednak zupełnie inaczej, odkąd zaczęłam chodzić do 4 klasy szkoły podstawowej, sama chodziłam na autobus i wracałam do domu. Ze szkoły na przystanek miałam do przejscia spory kawałek w dużym mieście z kilkoma niebezpiecznymi ulicami, a z przystanku u mnie na wsi do domu miałam 1 km po głównej czteropasmówce bez żadnego chodnika. Sama dojeżdżałam, czasem dziadek czekał na mnie na mostku żeby mnie przeprowadzić na druga stronę. Bo przejście nie było łatwe. Nigdy nie usłyszałam lamentu mojej mamy nad moją osobą. No ale wtedy jeszcze rodzice byli razem, rozwiedli się gdy mialam 15 lat. Więc niby stara kopa, a psychicznie to jednak troche dzieciak, patrząc z perspektywy czasu. Ale całkiem nieźle to zniosłam, może la tego że nikt nie starał się mi robić sieczki z mózgu. Wiedziałam z kim chce mieszkać i co mnie czeka. Wydaje mi się że było mi łatwiej znieść tą sytuację bo miałam wybór, bo wiedziałam z czym zwiazany jest rozwód i mialam to szczęście że całe życie byłam trochę odludkiem. A to ułatwia sprawę:).
UsuńKompletnie nie znam rodzicielstwa od takiej strony...
OdpowiedzUsuńznam rodzinę na pokaz, dzieci nie potrafią ze soba rozmawiać, rodziców główny temat to pogoda, jeśli istnieje problem to oni niechcą o nim rozmawiać. Granie rodzinki z okładki, mówienie wszystkim dookoła jak to wspaniale jest, a tak naprawdę brak miłości, zrozumienia i akceptacji...
OdpowiedzUsuńChów dziecka idealnego zazwyczaj kończy się klęską. Dziekuje moim rodzicom że nigdy nie chcieli abym była idealną, mój pokój byl moim azylem, było w nim wszystko... heheh mam nadzieję że Maję uda nam się wychować podobnie, choć moj mąż jest przeszkodą ;-) myślę jednak że go urobimy :P
Witaj ,troszkę oglądnęła Was i zostanę u Was,spodobało mi się ,ale również zapraszam do nas!
OdpowiedzUsuńhttp://swiatamelki.blogspot.com/