Nie przejmuję się specjalnie świętami ani rocznicami, nie obchodzę urodzin, imienin itp. Tym trudniej pamiętać mi o urodzinach innych ludzi. Na szczęście tata Kluski urodził się w Mikołajki. Odkąd to odkryłam, zapominam po prostu nie tylko o jego urodzinach, ale o Mikołajkach też. A dokładniej wiem, że będą jakoś niedługo, ale przegapiam datę. Wszyscy o Mikołajach trąbią od kilku tygodni, jak wyłapać że to akurat w sobotę? Na szczęście wujek Kluski jest bardziej przytomny i zaplanował jej świąteczny weekend.
Urodziny taty Kluski przeszły bez echa, bo ja nareszcie odespałam, a on pojechał porządkować cmentarz wojenny. Dokładniej: wycinać na nim krzaki z kolegami. Może powinnam upiec jakiś tort, albo odśpiewać sto lat... nie, nie powinnam śpiewać ;) Dziś po prostu pojechaliśmy połazić po krzakach i tylko raz omal się nie pokłóciliśmy. To w zasadzie jak prezent. Nie wkurzyć taty Kluski na wycieczce. ;)
Zajmijmy się więc Klusencją. Widziała przez ten weekend tylu Mikołajów, ile ja chyba nie widziałam przez całe życie. Warszawę najechał ich tłum - motocyklistów. Trafiali się w centrach handlowych i na ulicy. Strach było otworzyć lodówkę. Niektórzy sadzali sobie dzieci na kolanach i robili sobie z nimi pamiątkowe zdjęcia. Kluska podeszła do tematu zawodowo. Wywaliła z krzesła Mikołaja i zaczęła po swojemu się kręcić na fotelu. Co się będzie tu jakiś stary dziad rozpychał. Królowa jest tylko jedna! Ale i tak wlazł w kadr, namolny jakiś. Na dodatek wręczał żelki. Kto by to żarł. Oddała babci. Żeby miał kiełbasę albo spaghetti, to jeszcze, ale to? Błeh.
W sobotę Kluska była na spacerze po Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu, ale nie mam z niego żadnych zdjęć. W każdym razie przetuptała całość na własnych nogach i jeszcze trochę z powrotem kawałek Nowego Światu. Tropiła misie, w tym pandy. Szacun. Tak naprawdę najbardziej cieszę się z tego, że przestała ściągać czapkę. Akceptuje tylko tę najcieńszą, ale dobre i to. O rękawiczkach na łapach nadal możemy pomarzyć. Na szczęście się nieco ociepliło i odmrożenia jej nie grożą. Chyba przedobrzyliśmy z tym zimnych chowem i dziecię jest odporne na zimno aż do przesady.
W niedzielę próbowała policzyć Mikołajów przed stadionem, ale chyba nie wyszło. Za dużo ich było. Za to w środku dało się zjechać z lodowej górki na pontonie. Przy okazji przydało się przyzwyczajanie małej do kasku rowerowego. Te od zjeżdżania były niemal identyczne jak jej, więc nawet nie miauknęła, że jej założyli. Gorzej z oddaniem, dali to biorę i zabieram do domu, nie? Coś czuję, że następny kask trzeba jej będzie kupić pomarańczowy ;)
Co z tym Mikołajem? Nie jestem zwolenniczką wciskania dzieciom kitu. Mikołaj jest częścią naszej kultury, ale nie oznacza to, że trzeba dziecku tłumaczyć, że każdy napotkany facet z białą brodą to ten prawdziwy Mikołaj, na dodatek święty. Komu to do czegoś potrzebne? Nigdy nie wierzyłam w Świętego Mikołaja. Uwielbiałam Świętego Mikołaja. Strasznie śmiałam się, gdy rozpoznałam w nim przebranego wujka czy sąsiada. Czy koniecznie musiałam w niego wierzyć, by lubić Gwiazdkę czy Mikołajki? Zupełnie nie. To była świetna zabawa, tak samo jak przedstawienie w teatrze, gdzie aktorka odgrywała Babę Jagę. Może co naiwniejsze dzieci myślały, że jest prawdziwa. Ale my, twardo stąpające po ziemi dzieciaki, mieliśmy z takich przedstawień ubaw po pachy. I ani trochę nam nie przeszkadzało, że Baba Jaga tak naprawdę nie istnieje.
I chyba dlatego nie opowiadam Klusce bajek o aniołkach, Jezuskach, krasnoludkach i Mikołajach. Z czasem sama wyłapie, o co chodzi. Póki co świetnie się bawi i mam nadzieję, że będzie tę radość pielęgnować całe swoje życie.
Ej wiesz, że wyprawa bez kłótni to nie wyprawa? Ja na palcach jednej ręki mogę policzyć choćby spacer bez sprzeczki:-p. Zawsze, komuś o coś się rozejdzie;].
OdpowiedzUsuńMój Kacper nie wierzy w każdego napotkanego Mikołaja, jest na tyle duży że rozpoznaje przebranie, ale w samego Świętego wierzy:).
Kluska jak zwykle wymiata, kiełbasa zamiast żele? Serio? Też bym wolała, żelki nie mają żadnego smaku.
My sobie cenimy święty spokój, ale czasem jedno powie jedno, drugie usłyszy drugie i powie trzecie, pierwsze zrozumie czwarte i przez cały dzień nie możemy się dogadać, o co komu chodziło. Zwłaszcza gdy gadamy w trakcie jazdy i rozmowę zagłusza wiatr ;)
UsuńTwarzowy ten pomarańczowy kask, wcale się nie dziwię, że nie chciała oddać.
OdpowiedzUsuńJa się jeszcze nie zastanawiałam, jak załatwić z Filipem sprawę Mikołaja. W tym roku jest jeszcze za mały, a w przyszłym się zobaczy;)
OdpowiedzUsuńO Mikołaju za dużo nie mówię, tylko opowiadam jak wygląda, co przynosi i takie tam.
OdpowiedzUsuńNatalce się podoba, lubi go i niech tak zostanie. Tak samo było z Emilką, starszą córką, aż sama zrozumiała o co w tym wszystkim chodzi, teraz razem patrzymy na radość tej młodszej i pozwalamy się jej cieszyć i lubić tego Mikołaja ;)