Święta najkrótszego dnia w roku upływają nam w sielskiej atmosferze luzu i braku przymusu. Prezenty sobie rozdaliśmy, Kluska szczęśliwa nadmiarem żarcia na stole (jak dostała pudełko z rodzynkami i orzechami, to olała resztę prezentów), na dodatek w Wigilię zaczęła gadać ludzkim głosem. No może nie zdaniami i słowami, ale przyrost sylab i sposób ich łączenia jest niesamowity. Tak jakby się odblokowała. Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej, choć jej gadanie przychodzi i odchodzi falami. Jednak każda kolejna fala gadania jest silniejsza i bogatsza, więc mimo że oczywiście się martwię - nie dramatyzuję, tylko nadal nazywam przedmioty i czynności wokół niej, co jakiś czas wspomagając się gestami.
Moje świąteczne dni to przede wszystkim podpijanie prezentów (dostałam kawę w kapsułkach i herbatę jaśminową w liściach) oraz układanie origami. Palma z samymi lampkami i kilkoma bombkami wyglądała mizernie, więc zaczęłam ją ozdabiać cudami z papieru, który został mi z pakowania prezentów. Inspiracji szukałam na jutubku i od linka do linka trafiłam na moje ukochane origami... no i utknęłam. Tym razem zamiast tylko podziwiać, postanowiłam dłubać samodzielnie. Zaczęłam od gwiazdki, a potem poszło.
Najłatwiejszy okazał się łabędź, rybka i gwiazdka. Z żurawiem poszło gorzej, ale po kilku próbach na ulotkach z supermarketu (polecam, bardzo dobrze się składają) przeszłam na papier właściwy i nawet wyszło. Mam problemy z dziobami, ale to szczegół. Dziecko zachwycone, bo co jakiś czas dostaje nowe zwierzątko do zabawy. Gdyby komuś się nudziło w święta, podrzucam garść linków.
Łabędź, gwiazdka, żuraw, ryba,druga ryba, lampiony (te ostatnie najlepiej robić z półprzezroczystej bibuły lub papieru śniadaniowego). Można też czapkę samuraja, motyla i smoka, ale ten ostatni to wyższa szkoła jazdy, jeszcze nie umiem ;)
Nareszcie jest mróz i dzikie słońce, spędziłam sporo czas na balkonie pijąc poranną kawę oraz korzystając z godzinki ciszy i spokoju (Kluska wybyła z babcią i wujkiem na spacer). Naładowałam sobie baterie witaminą D, ale kawą wypłukałam magnez, więc znów jestem typowym niedożywionym mieszczuchem. Ptaki nas trochę omijają mimo nowego karmnika i wysypanej kaszy. Foch, a tak się staraliśmy. Może za mało śniegu i jeszcze wybrzydzają, zasuszona jarzębina jest smaczniejsza.
Kluska po spacerze jak zwykle dorwała się do rysowania, jeszcze zanim zdążyłam ją do końca rozebrać, więc można obejrzeć kamizelkę zrobioną przez babcię EL dwa lata temu. Pasuje jak ulał i jest idealna pod jesienną kurtkę. Dzięki temu moje dziecię nie poci się w puchówce. Bardzo polecam taki zestaw zamiast kombinezonu (chyba że planujecie wytarzać dziecko w śniegu, hi hi).
A teraz jeszcze tylko Sylwester i z górki!
no i doczekałaś się;))) wreszcie mowa ruszyła;) teraz do pyskowania droga niedaleka;))))))
OdpowiedzUsuńMy też mamy kamizelkę zrobioną przez babcię jeszcze dla Starszaka - teraz odziedziczył ją młodszy i jest w niej zakochany :). Potwierdzam - bardzo praktyczna garderoba :)
OdpowiedzUsuń