13.9.13

Na zielonej trawce

To jest to, co dzieci lubią najbardziej. Dmuchawce! Latawców i wiatru akurat zbrakło, ale zabawa była i tak przednia. Tata Kluski pokazał małej mlecze i dmuchawce, skończyło się na tym że ciągała go po ekoparku i zrywała wszystkie po kolei. Czasem się zmęczyła ciągłym potykaniem w wysokiej trawie i siadała na moment. Sielanka! Dobrze jest pójść na spacer w słoneczny wieczór. A poranek był taki paskudny! Na szczęście słońce podsuszyło trawę i Klu nawet mocno się nie uszargała.


Lubię od czasu do czasu pójść gdzieś razem i cieszyć się duperelami. Takimi jak mlecze i dmuchawce, jak zaglądanie do koszy na śmieci, jak dotykanie kory drzew i podgryzanie ryżowych wafelków. Proste, niemal pierwotne zachwycanie się światem. Zawsze to miałam i mam nadzieję, że moje dziecko także z tego nie wyrośnie. Nie znam innego sposobu na bycie szczęśliwym, jak czerpanie radości z byle czego. Takich chwil nie można kupić, one po prostu są i sprawiają, że chce się żyć.


A co poza tym u nas? Korzystając z wolnych dni babci postanowiłam znów spróbować namówić Kluskę na samodzielne usypianie. Zęby nie idą, temperatury nie ma, jakieś tam kichanie jest, ale to może od kurzu, bo za często to ja w domu nie sprzątam, więc rozpraszaczy brak. No i się udało. Za pierwszym razem mała usnęła sama tak twardo, że obudziła się po ponad trzech godzinach. Za drugim razem wieczorem poszłoby szybko, gdyby nie "akcja kupa", więc zabawę trzeba było rozpocząć od nowa. Zuch dziewczyna przytuliła się i poszła spać. Niemal jak duże dziecko. To jeden z momentów, gdy mam ochotę po raz kolejny palić dziękczynne kadzidełka za to, jak cudowne trafiło mi się dziecko. Nie potrafię opisać, jak bardzo jestem Klusce wdzięczna, że jest taka kochana.


Z tematów przyszłościowych: nadchodzą zimne dni, powoli kompletuję wyprawkę na jesień. Jest już płaszczyk, jest beret z futerkowym "pąpą" w stylu japońskim, kaloszki mają się kupić. Kombinezon do tarzania się w liściach już nabyty. Bluzki z długim rękawem trafiliśmy w Pepco w bardzo przystępnych cenach, jakiś sweter, reszta z allegro używańców. Dramatem są buty, tutaj na miejscu ciężko coś znaleźć, bez przymierzania łatwo się pomylić. Jak znacie dobrą markę półbutów czy adidasów to polećcie, zielona jestem. No nic, na razie królują skarpety do sandałów, a potem się zobaczy.


Teraz tylko słać modły do płanetników o dobrą pogodę na weekend, bo wtedy Kluska jedzie  do warszawskiego zoo, a my z tatą Kluski na jakąś wyrypę rowerową. Inaczej bida będzie straszna i już sama nie wiem. Jutro spróbujemy kolejny raz wrzucić małą do przyczepki rowerowej (o ile nie będzie lało), może tym razem się uda. Jeśli nie, to zostanie tylko fotelik, co począć. Tak mi się marzyło podróżowanie z dzieckiem, ale jakoś kulawo to idzie. Cierpliwości, czasu, będzie dobrze, tak sobie cały czas powtarzam. Nic na siłę, jak chów bezstresowy to bezstresowy! :)

4 komentarze:

  1. Masz rację, tyle szczęścia, ile beztroski:)
    Lavinko, ciągle zapominam zapytać, czy czytałas "Drobne ustroje" Zientarowej; jesli nie, koniecznie!
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie czytałam, czytałam za to "Małpeczki z naszej półeczki", bodaj słowacka książeczka. To w jakiś sposób zahartowało mnie na okres dzieci "gadających", zwłaszcza gdy prócz nich zaczynają gadać małpy ;)

      Usuń
  2. śliczny płaszczyk :)
    I trzymam kciuki za pogodę :)
    Pozdrawiam ciepło:)
    Magda

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny płaszczyk. My też takie uwielbiamy. Pozdrawiamy i zapraszamy do nas na SPACERKI KALINKI na blogu WWW.TIP-STYL.BLOGSPOT.COM
    Mama i Kalinka :-)

    OdpowiedzUsuń