Jesteśmy rodziną cyklistów. Dlatego przez większość roku tego rodzaju aktywność jest dla nas tym samym co oddychanie. Kiedyś jeździliśmy od 4-7 tys. kilometrów rocznie (ja mniej, tata Kluski więcej), teraz trochę nam statystyki spadły zważywszy na dodatkowe obowiązki i późną w tym roku wiosnę - śnieg i mróz mocno zaniżały liczbę wycieczek na dłuższe dystanse. To że Kluska powinna jeździć z nami, jest dla nas oczywiste.
Ale.
Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy dość wyjątkowi jak na polskie warunki. Codzienna jazda rowerem po bułki na śniadanie i do pracy, wożenie dziecka do przedszkola kilka kilometrów rowerem zamiast samochodem, wożenie rowerem zakupów w sakwach, podróżowanie z rowerem - to nie jest codzienność statystycznego Polaka, który nie wyobraża sobie życia bez samochodu. Jednak coraz więcej ludzi wybiera rower jako środek transportu a nie sport, mimo że posiada samochód. My akurat nie mamy samochodu, ale pewnie moglibyśmy go mieć, gdyby był nam potrzebny. Tylko że nie jest. W każdym razie finanse nie stoją na przeszkodzie. Wszystko wynika z tego, że jesteśmy dość aktywni fizycznie i przejście kilkunastu kilometrów piechotą nie jest dla nas niczym strasznym. Mieszkamy w niedużym mieście, gdzie spacer z jednego końca na drugi nie zajmuje więcej niż 40 minut. Czasem żartujemy, że rowerem trzeba pojechać minimum 20 kilometrów, bo inaczej wstyd wrzucać na bikestatsy ;)
Jakie są plusy częstej jazdy rowerem z dzieckiem? W końcu jedzie unieruchomione w foteliku i pewnie się nudzi. Nic bardziej mylnego. Nudny jest moment "montażu" czyli zapinanie pasów, mocowanie nóżek, zakładanie kasku. Trwa to wszystko około minuty. Potem jest już tylko ciekawie. Z perspektywy roweru świat jest inny. Kiedy jedzie się wąską leśną ścieżką, można wyciągać rączki do liści i śmiać się do drzew. Dla zabicia czasu można machać gałązką czy oglądać kasztanka. Można słuchać śpiewu ptaków i szumu wiatru (nie zagłusza ich ryk silnika). Czuje się zapach lasu. Jest się bliżej natury. I wcale aż tak nie trzęsie na wertepie, o ile fotelik jest przymocowany do sztycy a nie bezpośrednio do bagażnika. Działa to jak amortyzator, choć ważne jest, by po nierównej nawierzchni nie jechać szybciej niż 10-12km/h. Jazda w mieście też jest ciekawa, oglądanie samochodów, ludzi, sklepów, domów, wszystkiego.
Największą zaletą codziennego wożenia dziecka rowerem jest przede wszystkim aklimatyzacja.
Chodzi o to, by przyzwyczajać dziecko do zimna. Taki głupi klimat w Polsce, że w przeciągu paru tygodni z dużych upałów temperatura skacze kilkanaście stopni w dół. Tak naprawdę jest nadal ciepło, ale zmiany postępują zbyt szybko i wszyscy zaczynają chorować. Najłatwiej uniknąć tego gruntownie wietrząc mieszkanie i przebywając jak najwięcej na powietrzu. To znaczy nie pół godziny, ale przynajmniej dwie-trzy. A jeśli się uda to i dłużej. Im więcej czasu spędzimy w chłodne dni na zewnątrz, tym szybciej się przyzwyczaimy do zimna. Jazda rowerem jest w tym wypadku o tyle fajna, że można dostać się dalej omijając komunikację publiczną (wylęgarnia zarazków) i przy okazji odbębnić aktywność fizyczną dla zdrowia. Po całym dniu za biurkiem to naprawdę odpoczynek i endorfiny, czyli poprawa humoru murowana. A ludzie szczęśliwi rzadziej chorują i szybciej zdrowieją, warto o tym pamiętać.
Jak ubrać dziecko na taką wycieczkę? Jak na zwykły spacer, biorąc poprawkę na wiatr. Podczas jazdy zawsze wieje trochę mocniej i choć dziecko jest schowane za plecami rodzica, to jednak warto zabezpieczyć je przed pędem powietrza. U nas jest to cienki bawełniany komin pod kaskiem lub opcjonalnie ciasno przylegająca do głowy czapeczka. Opaska na uszy też może być, ale chwilowo nie mamy odpowiednio szerokiej. Osłaniamy też szyję, np. apaszką. Z ubrań najwygodniejsze są jednoczęściowe ze ściągaczami na nadgarstkach i kostkach (wiatr!). Im zimniej, tym trudniej o jedną warstwę, staramy się jednak nie przesadzać z ich liczbą, bo pasy robią się za ciasne. Tutaj mała jest ubrana na maksa, czyli w bodziaka z krótkim rękawem, cienką bluzkę z długim rękawem, rajstopy, jednoczęściowy kombinezon dresowy i cienki płaszcz z polaru. A i niezależnie od tego, czy planujemy postój czy jedziemy bez przerwy, mała ma założone buty. Raz że cieplej w stopy, dwa że dzięki temu nie wyjmuje ich z zapięcia. W samych rajstopach się jej to udało. :)
Zastanawiam się, jak to będzie zimą. Stan nawierzchni leśnych ścieżek wyklucza bezpieczną jazdę (oblodzenia), ale po mieście da się jeździć, gdy jezdnie zrobią się czarne. Prawdopodobnie jednak czeka nas przerwa w jeżdżeniu z Kluską między grudniem a lutym, bo wtedy jest najtrudniej i najniebezpieczniej. Tym bardziej chcę jeździć teraz jak najwięcej, by nas zahartować i uodpornić na zimno. W końcu mamy zwyczaj włączania kaloryferów w domu tylko wówczas, gdy temperatura na dworze spada w okolice -10. Biedna babcia Kluski, tylko ona jest w domu ciepłolubna ;)
kocham rower :) tez jezdzimy choc nie tak duzo :)
OdpowiedzUsuńCenne wskazówki, dziękuję.Jeszcze nie jeździłam z Michasiem rowerem, ale jak zacznę na pewno Twoje rady się przydadzą. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńZdaję sobie sprawę, że żadne rady nie przebiją doświadczenia. Doszłam jednak do wniosku, że w sieci polskojęzycznej jest bardzo mało takich praktycznych opisów jazdy z dzieckiem, więc dorzucę swoje trzy grosze w temacie i co jakiś czas będę wrzucać nowsze spostrzeżenia, jeśli do jakichś dojdę.
UsuńMy też jesteśmy rowerowi :). Teraz nie mamy jej gdzie trzymać ale po przeprowadzce na swoje planujemy zakup przyczepki bagażówki bo sakw nam trochę szkoda, od wożenia puszek zaczęły się trochę przecierać ;).
OdpowiedzUsuńMyśleliśmy nad rezygnacją z samochodu ale ostatecznie się nie zgodziłam z jednego powodu: przeraża mnie kwestia wożenia noworodka (jako głównego bohatera) i dwulatki (jako widza) na szczepienia i gazylion kontroli w styczniu, lutym i marcu. Przychodnię będziemy mieli ok 50 min piechotą więc nie na Bułkowe nóżki a komunikacji publicznej brak. Kiedy nam się dzieci troszkę usamodzielnią np. w kwestii przemieszczania się na własnych nogach, pewnie wrócimy do tematu :)
Ale już teraz jeździmy niewiele i jeśli to możliwe wybieramy inne sposoby przemieszczania się :)
Teoretycznie można wozić taksówką, tylko mieć foteliki, ale to oczywiście kłopot, bo montaż dwójki i tak dalej, rozumiem. My na szczęście mamy przychodnię 5 minut od domu i drugą, 30 minut od domu. Do tej drugiej chodziliśmy na usg bioderek, mała do wózka i spacerek. Szpital mamy 15 minut od domu. Plusy małego miasteczka :)
UsuńSą takie miejsca, gdzie brak samochodu jest bardzo dotkliwy, ale w terenie mocno zurbanizowanym posiadanie samochodu to większy kłopot niż jego brak (problem z parkowaniem chociażby).
A ja zrezygnowałam z dojazdów do pracy i do przedszkola i chodzimy na nogach. Tzn zrezygnowałam, no po prostu swtierdziłam, że 1,5 km w jedna i druga strone można przejść a szkoda tracic kasy na paliwo do pokonania takiej odległosci. Ale do sklepu po wieksze zakupy raz w tygodniu lub raz na 2 jedziemy samochodem. No i mój T. do pracy jeździ co drugi tydzien samochodem.
OdpowiedzUsuńO dokładnie, półtora kilometra to mamy na dworzec i spokojnie idziemy tam i z powrotem podczas jednego spaceru. Podobną odległość mamy do Lidla, więc tata bierze Kluskę na Lovelek i przy okazji kupuje to czego nie dostaniemy w bliższych sklepach.
UsuńJa do lidla mam daleko, ale do carrefoura to spacerkiem chodzę. Choć sasiedzi nie raz do tegoż sklepu wybierali sie samochodem. A nadmienie że mamy aż 150 m do niego.
UsuńPodziwiam Was :) Serio. My mamy rowery, fotelik a jeździmy raz od wielkiego dzwonu, bo pogoda, bo trzeba posprzątać, bo jest tysiąc innych rzeczy do zrobienia... Ale mam nadzieję, że w końcu uda nam się stać 'rowerową rodzinką' :)
OdpowiedzUsuńMy też miewamy przerwy pogodowe, na przykład teraz, temperatura spadła poniżej akceptowalnego poziomu plus zimny wiatr. Jutro ma być ponoć cieplej, ale dla odmiany będzie więcej wiać. Poza tym rzadziej sprzątamy, to mamy więcej czasu ;)
Usuńa jaki jest "akceptowalny poziom" jeśli można spytać ;)?
UsuńTutaj granicą okazało się 12 stopni, brak słońca, przelotny deszcz i silny wiatr. No i moje przeziębienie ;)
UsuńA rodzice bez kasku jeżdżą? ;)
OdpowiedzUsuńRodzice jeżdżą bez kasków z powodów ideologicznych. Mnie to kask omal nie zabił, bo mi spadł na nos podczas jazdy. Zsunął się po włosach do przodu, jak jechałam po nierównym asfalcie. Od tamtej pory się w to nie bawię. Mam nietypową czaszkę i nic poza kaskiem motocyklisty się na niej nie trzyma. Na szczęście Kluska ma normalną głowę i uff, kask się jej nie zsuwa. Kiedy mała jeździ w przyczepce, jeździ bez kasku.
UsuńW Białowieży jest mnóstwo szlaków rowerowych po puszczy! Fajna sprawa.
OdpowiedzUsuńJa bym się bała jeździć z dzieckiem rowerem, że nas samochód przejedzie, ruchliwe drogi są u mnie.
Ja się z tego samego powodu boję wozić dziecko samochodem. Wszak wypadków z udziałem kierowców jest o wiele więcej niż z udziałem rowerzystów.
Usuńtak mało osób myśli tak jak Ty, a to przecież tak oczywista rzecz :)
UsuńPodziwiam Was za taką pasję. Ja jestem ciepłolubna i jak tylko przychodzą chłodniejsze miesiące kaloryfery odpalam i pod koc się chowam. Od zawsze kochaliście wycieczki rowerowe czy raczej pojawiło się w jakimś konkretnym momencie?
OdpowiedzUsuńU mnie ciężko powiedzieć. Od dziecka jeździłam na rowerze, ale byłam raczej rowerzystką miejską krótkodystansową. W pewnym momencie nawet przestałam w ogóle jeździć. Ale mi tego brakowało. Duże dystanse zaczęłam jednak dopiero po 30tce, jak przestałam równolegle studiować i pracować. Zyskałam nieco wolnych weekendów i tak jakoś wyszło. Tata Kluski jest uwikłany genetycznie, już jego tata należał do klubu kolarskiego. Pasujemy do siebie pod tym względem, choć Tomi jeździ więcej ode mnie (np. zimą podczas śniegów). No i dłuższe dystanse.
Usuń