5.6.15

A Ty co zrobiłeś dla swojego dziecka, w dzień dziecka?

Nie macie wrażenia, że trwa licytacja? Ciągle, na każdym kroku, gdzie człowiek się nie obejrzy. Nie, nie chodzi mi o sklepy atakujące reklamami prezentów. Taki jest biznes, trzeba zachwalać swój towar, żeby sprzedać. Wiedzą o tym wielkie koncerny zabawkowe o znanych markach (produkowane w 99% w Chinach), wie o tym uliczny handlarz na przedmieściach Delhi. Ale ja nie o tym.


Zaczyna się jęk i wyliczanki co kto kupił, zamierza kupić lub oczekuje. Jęk rodziców, co kupić swemu dziecku, bo nie mają pomysłu. Czy dobre dla wieku. Czy dziecko się ucieszy, a może prezent  się zdubluje, bo dziadkowie kupią i co wtedy. Zaczyna się jęk dziadków, trochę mniej widoczny w sieci, że te zabawki strasznie drogie i nie starczy z emerytury, a dzieci się obrażą, jak kupią tani "chiński badziew" z bazaru (choć drogie zabawki najczęściej idą tym samym transportem z tej samej fabryki). Jęk bezdzietnych znajomych (zresztą dzietnych też, tylko mających dzieci w innym wieku), że nie mają pojęcia, co "się teraz kupuje dzieciom". Nawet nie to, że mnie to mierzi, czy coś. Obserwuję. Jak ludzie głupieją.


O nie, nie jestem przeciwnikiem kupowania dziecku prezentów, sama mam na tym punkcie hopla, gdybym mogła, kupiłabym wszystkim dzieciom na świecie wszystkie zabawki, o jakich marzą. Tylko czy współczesne dzieci marzą o zabawkach? O tych wszystkich rowerkach, super drogich lalach i innych gadgetach? Ile z nich kupujemy naprawdę im, a ile małemu dziecku ukrytemu w naszym wnętrzu? Które wychowało się w biedzie, albo rodzice się nie wczuli i kupili co innego? I tkwi w nas to rozżalone maleństwo które dostało lalę, a nie klocki? Albo książkę, a nie małego plastikowego żółtego ptaszka dziobiącego jak perpetuum mobile naczynie z wodą? Ile ja bym dała, żeby takiego kupić...


Tak, dzieciństwo naszych dzieci to doskonała okazja, by zrobić przyjemność nie tylko jemu, ale i nam samym. Tym dzieciom, którymi byliśmy, a może w głębi nadal trochę jesteśmy? Zatem, nie zapominajmy także o nas, w ten dzień dziecka, bo przecież nadal jesteśmy czyimiś dziećmi, prawda?


Co kupiłam Klusce? Zaraz, czy ja w ogóle coś jej kupiłam? Yyyy, chyba znowu zapomniałam. Weekend dziecka, bo pierwszy w tym roku przypadał jakoś w poniedziałek, Kluska spędziła z wujkiem i babcią, a my, wieczne dzieci - jej rodzice, na rowerach i w pociągu. Byliśmy w Modlinie i Skierniewicach, ona w Warszawie w Blue City na jakiejś imprezie z okazji Krainy Lodu i w Centrum Kopernik (BTW otwarto ogrody na dachu, można zwiedzać). No ale czułam niedosyt, a może nawet małe poczucie winy, że jakoś tak się nie zeszło, by ta pora była miło wspominana. Że odwalili robotę za mnie inni.


Mocnym wyrzutem sumienia był kawał żelastwa, o który potykałam się każdego rana wychodząc z
pokoju. Mający służyć do wygodnego wożenia dziecka rowerem na dłuższych trasach. Piąte koło u wozu. Kupiłam używkę okazjonalnie na alledrogo, przyjechało do nas aż z Gdańska i kurzyło się od Wielkanocy. Bo ciągle coś. Wkurzyłam się jeszcze w maju i je częściowo zmontowałam, zostało tylko koło i przymiarka do sztycy. Znów stało w kącie, aż tata Kluski zawziął się i to koło domontował, przy okazji odkrywszy, że łańcuch może spadać, bo nieco zużyty.


Mimo to pojechaliśmy z Kluską na krótką wycieczkę testową (20 km), żeby ocenić, na ile się Klusce spodoba jazda z możliwością pedałowania. No bardzo bardzo!. Na tyle, że teraz trochę się awanturuje, jak tata ją zabiera fotelikiem na plac zabaw w parku (po mieście wygodniej), a nie Weehoo I-go. Z drugiej strony najważniejsza jest druga wycieczka. Na pierwszej to i przyczepka była ok. Czy spodoba się za drugim? Oj, spróbowałaby nie. Mamy w planach jeździć tym trochę dalej niż do lasu. Po pierwsze dlatego, że nasze bagażniki są wówczas wolne i możemy ładować śpiwory, karimaty i namioty do woli. Po drugie, że taki hol wiezie się za sobą na oddzielnym kole, więc nie obciąża się własnego. No i środek ciężkości jest nieco niżej. Tylko że to jednak ogon na plecach, do częstego lawirowania po ulicach miasta nieco zawadza. Ale już trochę za miastem, na długich, bezkolizyjnych trasach rowerowych - idealny. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia ponad rok temu i czyhałam na okazję, bo cena nówki trochę zwala z nóg. Jest też opcja dla dwójki dzieci, jeszcze droższa. No ale jak dziecię nie chce jeździć w przyczepce... człowiek orze jak może. ;)


To do: prócz wymiany łańcucha i sposobu montażu koła na klips, chcemy spróbować zamontować z tyłu zwykły bagażnik rowerowy, może taki na przód, mamy jeden crosso, do którego nawet mamy mniejsze sakwy. Bo umówmy się, te od Weehoo mają małą pojemność, no i są średnio wodoszczelne. Może do jesieni się wyrobimy, a póki co będziemy ryzykować awarie na trasie. :)




Jak się na tym jeździ? Odpalcie sobie film powyżej. My naszego jeszcze nie nakręciliśmy, ale jutub daje radę. :)

3 komentarze:

  1. Fajna ta przyczepka, muszę pokazac dzieciom, Młodszy ma juz dwa lata;)
    Piszesz o prezentach; przyznam, że największą frajde mam kupując chłopakom ciuchy, przecież za dzieciństwa mojego dziecka nawet marzyć o takich kolorach i wzorach nie mogłam.
    Zabawki starszy wybiera sobie sam, ja natomiast ciagle kombinuję, gdzie by się tu wybrać, żeby zobaczył coś ciekawego, więc mam pełen folder linków do tzw. ciekawych miejsc w Polsce;)
    To znaczy miałam i zgubiłam, wymieniając dysk:(

    OdpowiedzUsuń
  2. Zzzzzzzzzzzzzzz, za moich czasów nie było takich fajnych przyczepek. Szerokiej drogi, wiatru w plecy !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za moich już mogły być, ale co najwyżej w Holandii ;)

      Usuń