Tak czy siak park do zabawy "Bajka" w podwarszawskim Błoniu spowodował mój opad szczęki. Już w zeszłym roku. W tym wreszcie wybraliśmy się w trójkę. Tam jest wszystko. Totalnie. Raj na ziemi. Pomijając nawet typowe "zabawki" okołopiaskownicowe. Jestem fanką kącika muzycznego i wioski indiańskiej ( i tej drugiej, co nie pamiętam nazwy) - obie uplecione z ciemnej wikliny. Tunele wydrążone pod górkami. Byle murek jednocześnie jest torem przeszkód. Kule do siedzenia są też świetne do skakania. Tylko żwir wpada w paluchy do sandałów i dlatego jak zwykle nie do końca modnie w skarpetach (kwadrans boso skończył się przeciętą skórą na pięcie). Krzywe lustra. Fontanna z rzeką zasługuje na oddzielną serię achów i ochów. A leżaki? Leżaki są boskie, o ile ma się siłę, by na nie wejść ;)
Oczywiście dotarliśmy tam rowerami, 25 km w jedną stronę i tyleż samo z powrotem. Wyjście było niemal na syrence, no bo jak to tak wyjeżdżać, "jatumieszkam!!!!". Myślałby kto, że dziecko zakochane w tym miejscu. Yyy, ona tak zawsze. Skądkolwiek.
Dla porównania. Polana Zosin pod Otrębusami. Na miejscu wydeptana trawa i to:
Tak, nie było nic więcej, zjeżdżalnia ze schodami, wszystko. Jako bonus co prawda ognisko z kiełbasą i chlebem, ale bez przesady, piracki zamek ważniejszy (sama zainstalowała flagę zerwaną z własnego "roweru"). Udało się wyjechać do domu tylko dzięki koledze z gitarą, który małą zaczarował muzyką. Ale i tak niosłam do roweru małego wierzgającego wyjca. Tego wieczora zrobiliśmy 72 kilometry. Miało być mniej, ale zrobiło się za późno na tyrpanie pociągiem i... z małą śpiącą w kocach dojechaliśmy do domu koło północy. 36 kilometrów bez postoju to jednak nawet jak na mnie za wiele, raczej nie będziemy powtarzać tego wyczynu, drętwiały mi dłonie.
Jedno z trzech nieostrych zdjęć - ale historyczne.
Dziecię pierwszy raz w życiu piecze kiełbaskę na ognisku.
Bardzo mi się takie miejsca podobają, są świetne. Nie dziwie się, że Wasza córeczka wyjść stamtąd nie chciała. Uważam jednak, że jest ich jednak trochę mało, a jak już są np. w Wejherowie jest podobny fajny plac zabaw dla dzieci, to niestety wszystko psuje dziki tłum i naprawdę potrzeba wyjątkowej uwagi, żeby dzieci sobie wzajemnie krzywdy nie zrobiły.
OdpowiedzUsuńJa osobiście podobnie jak Ty nie znoszę tłumów stąd męczy mnie centrum Tokio i moje spacery to niestety miejsca raczej te pustawe, wyludnione.
To prawda, w weekend musi być tam wojna o miejsca. Dlatego pojechaliśmy w środku tygodnia, akurat nie miałam zleceń. A i tak był moment, gdy zrobiło się ciasno w jednym samochodzie, wielki plac zabaw, a czwórka dzieci musi siedzieć akurat tam, gdzie moje dziecko je marchewkę ;) No ale dzielny tata wynegocjował spokój.
UsuńWspaniały ten plac zabaw jest. Co do muzyki, powiem Ci że ostatnio nie wiedziałam gdzie mam się podziac gdy w środku dnia na jakichś występach dla dzieci był konkurs śpiewania i dzieciaki w wieku 7-9 lat miały dośpiewać resztę piosenki. Wszystko fajnie i kulturalnie, aż w końcu przyszła kolej na piosenkę " Ty jesteś ruda" czy jakoś tak. Nienawidzę tej piosenki chyba najbardziej ze wszystkich disco polowych, a wykorzystanie jej przy zabawach dla dzieci to juz w ogóle jakaś porażka.
OdpowiedzUsuńTrochę się boję imprez w przedszkolu, to małe miasto... hyyy.
UsuńTe przedszkolne imprezy są bardziej przemyślane, ale te na rynku... Nie koniecznie. U nas czasem coś zorganizują dla dzieci w podzinach południowych, typu konkursy za ołówek, czy cos do potannczenia. Dzieciarnia ma radochę, rodzic chwile wytchnienia. Ale jak słyszysz takie kwiatki to masz ochotę wbiec w tłum, wziąć dziecko pod pachę i lecieć do domu.
UsuńMy z Tomkiem festyny okolicznościowe omijamy szerokim łukiem, mała jeśli bywa, to z babcią i wujkiem, oni są odporniejsi, zresztą oni lubią lunaparki i tego typu miejsca. Tak, ja tylko czasem walczę z uczuciem, żeby zostawić dziecko w wesołym miasteczku albo cyrku i samemu po cichu uciec ;)
Usuń