1.10.14

Warszawa

Duże miasto. Zgiełk, hałas, spaliny, wszędzie pędzący ludzie. Przyciąga innych ludzi jak światło ćmy. Razi w oczy, ale hipnotyzuje z daleka. Mam tak z Warszawą. Urodziłam się w niej, tak jak moja mama, babcia, prababcia i praprababcia. I mama praprababci chyba też. Jakżebym mogła mieszkać gdzie indziej? A jednak mieszkam gdzie indziej. Na tyle jednak blisko, że moja córka też urodziła się w "stolycy". Pewnie się kto obruszy, że powinnam w rejonowym. No nie mogłam, zbyt wielkie było ryzyko kłopotów okołoporodowych, po kądzieli zawsze było źle w tej kwestii. Wybrałam szpital z neonatologią po prostu. Jeden inkubator od WOŚP w rejonówce to było trochę za mało, bym poczuła, że moje dziecko będzie bezpieczne. Na szczęście inkubator okazał się niepotrzebny.


Magia wielkiego miasta, nadal ją czuję z odległości czterdziestu kilometrów. Tym bardziej zazdroszczę Klusce, bo ostatnio bywa w Warszawie częściej niż ja. Średnio co dwa tygodnie. Mało z tych wypadów zdjęć, bo w mieście na dziecko należy uważać, a nie bawić się aparatem. Czasem po prostu brak rąk. Tym cenniejsze są dla mnie te nieostre, te krzywe, w sumie nie na blog... a jednak na blog. To są przede wszystkim ulotne chwile zatrzymane w kadrze. Zawsze mi wpajano za młodu, że nie aparat robi zdjęcie, a człowiek. Trzymam się tego i choć czasem "ratuję" niektóre, by cokolwiek było widać (lub przerabiam, by nie było widać wyraźnie twarzy innych dzieci), to nie traktuję ich po macoszemu. Czasem tylko nie pasują do treści wpisu i mi zalegają po kątach. Zatem dziś wpis specjalnie dla nich. Z wypraw do Warszawy z wujkiem Pawłem i babcią :)


Wyjątkowe spotkanie z kangurem na pikniku w Warszawie, wizyta w zoo, pływanie promem, tarzanie się w kulkach, grzebanie w ogromnym pudle z klockami - to jest coś, czego się nie zapomina. Mimo ukochania lasu moje dziecko w mieście czuje się jak ryba w wodzie. Wielkomiejskie geny? Raczej taki charakter, że wszędzie fajnie, gdzie jesteśmy. Dokąd by nie zabrać Kluski, będzie tutejsza, jak Tutejszy z książki Broszkiewicza. Zawsze mi się w nim to podobało i podoba mi się podejście Kluski.


Najważniejsze, że nie boi się innych dzieci, hałasu, tłumu, wielkich przestrzeni. Na początku jest ostrożna i obserwuje wszystko z rąk wujka, by stwierdziwszy po jakimś czasie, że teren bezpieczny - rzucić się w wir zabawy. Uważnie obserwuje innych ludzi, czym przykuwa uwagę. A jeśli nie tym, to sposobem w jaki spożywa posiłki. Raz się zdarzyło, że jeden tata na wesoło ochrzaniał swoją starszą córkę, żeby brała z Kluski przykład. No tak, patrzenie Kluskę spożywającą posiłki to sama radość. Zupę może trochę na siebie wylewa, ale głównie dlatego, że woli jeść dorosłą łyżką. Ostatnio zjadła pół litra, nie żartuję. Jak babcia zrobi zupę... to wiecie co. Na mieście Kluska jada zwyczajnie. Daję wolną rękę opiekunom, nawet frytkę wybaczę czy słodki soczek. To nieważne. Stosuję zasadę, że w domu jemy, tak jak trzeba. Żadne tam ekosreko, po prostu staram się, by dziecko jadło jak najmniej jadła przetworzonego, w diecie dominuje surowizna, rzadziej gotowizna czy smażyzna. Zamiejscowa dieta jest bardziej różnorodna. Podróże rządzą się innymi prawami, tutaj hulaj dusza, piekła nie ma, raz się żyje i inne tego typu hasła. Czyli jak zobaczycie kiedyś Kluskę z parówką, słodkim soczkiem z kartonu, pieczoną kiełbasą i lodami, to znak, że właśnie podróżuje ;)



Duże miasto ma tę zaletę, że co weekend można jechać gdzie indziej. W ciepłym sezonie atrakcje wyrastają jak grzyby po deszczu. No i przyzwyczajają Kluskę do innych miejsc niż rodzinny dom. To w naszym wypadku bardzo ważne, rodzinę nosi po świecie. Naszym celem jest, aby przyzwyczaiła się do częstych zmian w swoim życiu. Rytuały zachowane, mniej więcej kolejność posiłków i spanie, zmienia się tylko otoczenie. Bywa różnie, czasem nadmiar emocji nie pozwala spać. Ale na tę parę dni odejście od schematu dnia nie czyni rewolucji. Na szczęście Kluska nigdy nie była bardzo wrażliwa na tym punkcie. Rutyna jest bardziej dla nas, by nie wypaść z rytmu i o niczym nie zapomnieć.




Dorasta mi dziecko. Ostatnio zaczęliśmy wymieniać zeznania i okazuje się, że nie wiadomo kiedy Kluska nauczyła się podawać rękę przy powitaniu. Nikt jej tego nie uczył, w domu sami swoi, zwykłe cześć wystarczy, do innego witania nie było zbyt wielu okazji. A tu o. Śledztwo wykazało, że pierwsze cześć było na Jordanku, w obecności taty. Inny tata podszedł i wyciągnął do niej rękę na powitanie, a ona mu tym samym odpowiedziała. No proszę. Może to efekt "bywania"?




No i podróżniczo Kluska się wdała w nas, bo przemieszczać się uwielbia. Przejazd pociągiem? Super! Przejazd metrem? Jeszcze lepiej! Gdyby mogła, jeździłaby z Młocin na Kabaty i z powrotem cały dzień. Tramwaj? No pewno! Prom? Tym lepiej. Samolot? No, to jeszcze przed Kluską, mam nadzieję, że lot zniesie dobrze, a czeka ją długi. Ponoć dzieci w samolotach dobrze śpią, oby tak było.


Są i efekty uboczne dorastania, jako że Kluska coraz więcej rozumie z tego, co do niej mówimy, to i czasem się nam za to obrywa. Na przykład na nas pluje. Taka zabawa! Pluć nauczyła babcia, bo nie chciała by biedne dziecię piło wodę z wanny. Z tym mydłem, siuśkami, no wiecie. Efekt tego jest taki, że połowa wody jest wypijana, a druga wypluwana na podłogę lub osobę kąpiącą. Faaaajniieee. Ale się nie denerwujemy, nie obrażamy, nie tupiemy nogami ze złości. My, bo babcia znosi kąpiele nieco gorzej. Już nawet nie przez plucie, ale z powodu chlapania. Jak Kluska była mała, każdą kąpiel kończyłam zmianą ubrania. Teraz podobnie, a nawet gorzej, bo jak nie zdążę uciec, to mi jeszcze wodą ociekają włosy.Babcia się po prostu wkurza, bo nie lubi się w kółko przebierać. Kąpiele nadal długie, po pół godzinie zaczyna się namawianie, że może wychodzimy, że może już, bo woda zimna - Kluska ucieka, próbuje pływać, znowu chlapie, domaga się mopa, dostaje, z poziomu wanny myje nim podłogę (a jest z czego), w końcu porzuca mopa na korzyść innych rozrywek, np. próby programowania pralki... długo by opowiadać. Tylko myć głowy nie lubi. Jak tylko poczuje pianę we włosach, zaczyna się płacz. Myjemy więc ekspresowo, płuczemy jeszcze szybciej. Żaden prysznic. Z kubka wylewamy chlustem wodę na głowę. Im więcej, im bardziej zamaszyście, tym lepiej, bo od tego dziecko się śmieje. I potem jeszcze myk myk suchym ręcznikiem przetrzeć oczy. Nieprzyjemna rzecz zamienia się w zabawę. Czasem jest to impuls do zakończenia kąpieli, więc to nasza ostatnia deska ratunku (ze względu na powracającą ciemieniuchę Kluska głowę mytą ma rzadko, odkryłam ewidentny związek z szamponem, trochę potrwa, zanim znajdziemy właściwy).




Ostatnio ulubioną zabawą jest zabawa w pociąg. Tatuś nauczył, a jakże. On powinien pracować jako pan
przedszkolanek, albo inny pedagog. Nic nie robi, a dzieci przy nim chodzą jak w zegarku ;) Zabawa w pociąg, tłumaczę na wypadek gdyby ktoś w dzisiejszych multimedialnych czasach nie pamiętał, polega na ustawianiu krzesełek w rzędzie i udawaniu, że się jedzie i gwiżdże. Ciuch ciuch, ciuch ciuch. Ile ja się tak nabawiłam w przychodniach w dzieciństwie. Tak sobie myślę, że teraz by dzieciom tak się bawić w przybytkach zdrowia nie pozwolono.


W ogóle małe dzieciaki wydają mi się być mało kreatywne jeśli chodzi o zabawę. Biegają, grają w piłkę, używają zabawek, wspinają się na drabinki, ale żeby kilkanaścioro dzieci wymyśliło zabawę w "coś" i uskuteczniało bez animacji z zewnątrz (w stylu: a teraz dzieci pobawimy się w), to już dawno nie widziałam.Wpływ telewizji, komputerów? Nie sądzę. Prędzej braku wolności. Dziś dzieci chowane są w sztywnych ramach, one są niewidoczne z pozoru, ale są. Nawet ja je podświadomie wyczuwam. Kiedy wygłupiam się z Kluską w piaskownicy i tarzam z nią po ziemi, czuję na sobie wzrok rodziców. Ten wzrok. Krytyczny. Jeszcze ich dziecko to zobaczy i też będzie tak chciało. Żeby mama siedziała na ziemi i miała włosy pełne piasku. Bezstresowe chowanie, też coś. Trzeba dziecko uczyć dyscypliny, bo potem będzie biedne w przedszkolu! Może będzie, może nie będzie, się zobaczy. Póki co piasek z włosów całkiem nieźle spłukuje prysznic. ;)


Aha i mała uwaga techniczna. Jeśli karmicie dzieci mlekiem modyfikowanym lub strasznie złymi kaszkami z cukrem - nie wyrzucajcie dołączonych do nich plastikowych łyżeczek. Zbierajcie na przyszłość. W piaskownicy Kluska robi nimi furorę!

14 komentarzy:

  1. Jakie ma szelki ,w sumie mojej też przydałyby się ! :)pozdrawiam :)
    http://swiatamelki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyta i nie wierzę. Kacper robił raban zawsze gdy trzeba było płukać włosy. Myć mogłam, ale płukanie owocowało taką arią, że dostawałam nerwicy gdy tylko nadchodziła pora kąpieli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każde dziecko inne :) Mój brat po prostu bał się wody. Wszędzie i zawsze. Wyrósł dopiero pod koniec przedszkola.

      Usuń
    2. Ja nie lubiłam płukania, ale to jakie akcje odstawiał Kacper praktycznie do 4 roku życia, przeszło moje wyobrażenia:-p. Szampon bardzo lubil bo zawsze chciał sam sobie myć głowę:).

      Usuń
  3. Lubię do Ciebie zaglądać, bo jest tu tak domowo i dlatego moja Droga, nominowałam Cię do "konkursu" Liebster Blog Award :). Szczegóły u mnie na http://blogini.eu/index.php?pid=204
    Zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za zaproszenie, jednak nie pociągnę tego dalej, nie mam zwyczaju uczestniczenia w tego typu "łańcuszkach". :)

      Usuń
    2. Rozumiem, nie ma problemu :). Ale czywiście zapraszam do siebie – czytanie i komentowanie postów będzie mile widziane :). Nie musisz się ze mną zgadzać ani podawać dalej łańcuszków żeby być mile widzianym gościem :).

      Usuń
  4. Lavinko, potraktuj ciemieniuche olejkiem, powinno pomóc po kilkukrotnym stosowaniu;
    jesli jeszcze nie próbowałas;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, radzimy sobie emolientem. Problemem było, że to po kilku miesiącach lub nawet tygodniach wracało. Chodzi o zlikwidowanie przyczyny, a nie skutku :)

      Usuń
  5. nie myłam głów moich synów szamponem do 3 roku ich zywota tylko mydłem z powodu ciemieniuchy nawracającej właśnie. moi zdaniem miała ona jakieś połączenie z nietolerancją produktów mlecznych, moi chłopcy alergicy. pół godziny przed kąpielą natłuszczałam głowę suto olejkiem bambino potem w kąpieli delikatnie namydlałam (tak, żeby nie było nadmiernej piany podczas zabawy chlupiącego się dziecka) a potem szczoteczką z twardym włosem masowałam skórę głowy i tak jak Ty chlust z kubełka i po zawodach. potem wystarczyło delikatnie wyczesać łuski, które same odpadały od główki :) chłopcy uwielbiali mieć zalewaną głowę, uszy i nos podczas kąpieli ale musiałam dbać by nie była to woda z mydłem dlatego dopiero pod koniec kąpieli był chlust na łebek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie przyczyny mogą być różne. Kluska nie jest typem alergicznym , a w każdym razie na pewno nie w temacie produktów mlecznych, ale może właśnie w przypadku chemii czegoś jej skóra nie akceptuje. Ja mam problem z większością szamponów, być może ona odziedziczyła to po mnie. Jak się nie będzie poprawiać, to pewnie skończymy na płatkach mydlanych, tak jak Ty. Staram się nie doprowadzać do sytuacji, gdy pojawiają się brązowe łuski, tylko ingerować jak tylko skóra przestaje być biała. Tak na wszelki wypadek często ją wyczesuję twardszą szczotką w miejscach, gdzie ciemieniucha zazwyczaj jej się pojawia.

      Usuń
    2. nawet mi nie wspominaj o szamponach! przez 4x z rzędu wymyłam jakimś syfem z parabenami i myślałam, że sie oskalpuję, tak swędziało - skoro i u Ciebie takie historie, to i u Kluski może być podobnie.

      Usuń
  6. Z wpadek szamponowych na mojej głowie najlepszy chyba był nizoral, który zamiast zlikwidowac łupież, pogłębił go trzykrotnie, strupy mi się nawet porobiły. Hoduję młodą pokrzywę na balkonie, ponoć są jakieś przepisy w sieci na ekoszampony, to ostatnia deska ratunku chyba, hi hi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mój starszak miała alergię na mycie głowy za to siedzieć w wannie mógłby godzinami a mała jest całkiem inna chwila dwie i już wychodzi :)

    OdpowiedzUsuń