9.6.14

Imprezy rodzinne i inne takie tam

Unikam, jak mogę. Czasem wypożyczam dziecko dziadkom, bo wiem, że to ono jest główną atrakcją a nie ja. Ale czasem impreza jest naprawdę ważna. Na przykład 50 lat małżeństwa wujka dziadka (dużo starszego brata babci Kluski). Jak dla mnie dystans nieprawdopodobny. Pół wieku razem! Dla porównania, mnie i tacie Kluski niedługo stuknie pięć lat na kocią łapę. W tym ze dwa związku weekendowego, bo przecież mieszkaliśmy w dwóch różnych miastach, każde miało swoje życie. A i tak wydaje mi się, że jesteśmy razem straszliwie długo. Moja babcia była już przy takim stażu po rozwodzie. Moja mama po raz pierwszy chyba chciała się już rozwieść, ale odłożyła to na potem i rozwiodła się po 10 latach. Prababcia owdowiała dwa razy (żadne małżeństwo nie trwało dłużej niż 20 lat). Chyba tylko małżeństwo dziadków ze strony mojego taty trwało najdłużej, ale babcia była drugą żoną dziadka (owdowiał, a potem ona owdowiała po dziadku). Związki długodystansowe na całe życie to dla mnie coś niepojętego i tym bardziej trwam w podziwie. No to przecież trzeba przyjść i pogratulować. Gorzej z siedzeniem, jedzeniem i słuchaniem muzyki. Za głośnej na moje biedne uszy.

Na rączki do mamy.

Bo wiecie, ja i Niemałż preferujemy święty spokój i ciszę. Już przy Klusięciu jest z tym gorzej niż kiedyś, a co dopiero na przyjęciach. Trudno mi przyznać, że dobrze się bawiłam. Muzyka była za głośna. To chyba wina zespołu. Szkoda że nie było tak jak w zeszłym roku, czyli bez zespołu, za to z wujkiem akordeonistą. No i dlatego najczęściej migamy się od takich przyjęć, bo to dla nas mordęga, czego nawet specjalnie nie ukrywamy. Dla Kluski wprost przeciwnie.

Nawet cytryny spróbowała.

Klusię mimo niedoborów werbalnych po chwili onieśmielenia weszło w świat dziadków wyśmienicie. Najważniejsze, że była sala i było żarcie. Ale z początku czułam się dziwnie. Nie wiedziałam, jak się zachować. To niecodzienna sytuacja, gdy moje odważne dziecko chce do mnie na ręce, w strachu się przytula i zarzuca mi ręce na szyję. Przysięgam, pierwszy raz to zrobiła! Byłam na w poły zdumiona, na w poły szczęśliwa, że to mnie, tę wyrodną matkę wybrała jako ostoję bezpieczeństwa. Potem jeszcze kierowała mną, gdzie mam ją nosić, bo musiała wszystko dokładnie obejrzeć. I waliła po twarzy, gdy szłam w złą stronę. A po co gadać, gdy są inne, skuteczniejsze metody? Terrorystka! ;)


Jako że w tym samym czasie kilkaset metrów dalej ślub brał nasz dobry znajomy, a przy okazji częściowo dalsza rodzina nasza i wujka dziadka (tata Kluski i kolega mają wspólnych prapradziadków, co wyszło przypadkiem przy okazji dyskusji na pewnym górskim wyjeździe wiele lat temu), to poszliśmy do nich zajrzeć. Na start się spóźniliśmy, ale przynajmniej mieliśmy moment oddechu. Ślub nieco się przeciągnął, kolejka do składania życzeń długa, trochę się zeszło. W końcu wróciliśmy. W tym czasie dziecko pod opieką babci i wujka oraz reszty rodziny oswoiło się z sytuacją i zaczęło brykać. Zero strachu.

Kluska z tatą i kuzynką

Następne godziny na imprezie to wahadłowa opieka nad prawie dwulatką. Która na zmianę bieg i wspina się po krzesłach. Innych dzieci nie było. To znaczy były, ale dorosłe. Z tej części rodziny większość kuzynów Kluski mieści się w przedziale 18 - 38 lat. Młodszych po prostu nie ma. Starsi pechowo bezdzietni, młodsi jeszcze na etapie studiów. Kluska robi za maskotkę rodzinną, tak jak jej tata w młodości. Problem, że w tej knajpie nie było kąta dla dzieci. Nie było nawet fotelika do karmienia. Jakoś daliśmy radę, ale wolałabym, by kąciki dla dzieci były standardem w dużych restauracjach. Inaczej dzieci się po prostu nudzą i dostają małpiego rozumu.


Ale ja to w ogóle jestem przeciwnikiem tachania dzieci na imprezy rodzinne. Zawsze jest źle. Albo rodzic siedzi za stołem i je, a dziecko lata samopas i są z tego same nieszczęścia, albo rodzic biega cały czas za dzieckiem, więc nie ma kiedy usiąść i zjeść. My wybraliśmy wariant nr dwa, czyli jak tylko weszliśmy, to tata Kluski zorganizował deser w postaci lodów (deser przed obiadem to nasza specjalność), a potem najedzeni mogliśmy zająć się małą. Ja w połowie, bo nie dała mi skończyć. Potem przed kościołem zjadłam bułkę i nie byłam głodna, a jak wróciłam, to nawet nas przymuszono do pozostania za stołem (obiad był niejadalny, zadowoliłam się przystawkami), ale w sumie szło wahadłowo nadal. Cztery osoby na jedno dziecko to moim zdaniem minimum. Każde z nas swoje odebrało i każde z nas było wykończone.


Nie zazdroszczę rodzicom, którzy zabierają na rodzinne spędy swoje małoletnie bez dodatkowej opieki. Nie dziwę się, że czasem siedzą za stołem i udają, że ich nie widzą. Zdecydowanie wolę opcję: kącik dla dzieci + animatorka zatrudniona przez knajpę/solenizantów/jubilatów. Tak jest po prostu lepiej. A jak nie, to podrzucić dziecię na dwie godziny do klubiku, albo wysłać z opiekunką na spacer. Z tym ostatnim nie jest łatwo, w Polsze opiekunek od metra, ale dobra opiekunka to coś co w przyrodzie występuje rzadko. No i nie każdego stać. Ale z drugiej strony skoro większość Polaków stać na codzienną zgrzewkę piwa i wódkę co weekend, to przy ograniczeniu tychże trunków starczyłoby na nianię bez problemu. No cóż, inne priorytety ;)

A swoją drogą, niedawno oberwało się rodzicom z Oczekując, którzy to wyszli na drinka w dzień dziecka zostawiając je pod opieką. No straszne. Lepiej włóczyć ze sobą dziecko po knajpach. Albo wozić je siedem godzin samochodem na wakacje z jedną krótką przerwą . Duuuużo lepiej. Tylko że nie.

8 komentarzy:

  1. Małej widać podobało się :)
    http://swiatamelki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Wy imprezek nie lubicie za to widać, że Kluska w swoim żywiole :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszędzie gdzie jest żarcie, jest w swoim żywiole ;)

      Usuń
    2. To tak jak moja Alka.Jak juz talerze na stole stoją wiadomo, że będzie ok.
      Słodka ta wasza kluska.

      Usuń
    3. Ps. Jakoś się tak starsza poczułam bo ja moim J. juz 8 lat po ślubie a wcześniej razem od 9 klasy szkoły podstawowej:)
      Jezu to już 17 razem?

      Usuń
    4. Uhu, ładny staż. Tylko życzyć kolejnych udanych lat razem. :)

      Usuń
  3. Trochę pobalowaliście. I dobrze coś się dzieje fajnego :) Jest wesoło :)
    Mała w swoim żywiole :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja lubię rodzinne spotkania, ale u nas wygląda to troszkę inaczej. Nie ma zespołu i jest ciszej. Choć nie wiem czy do końca cicho bo jak sie spotka pół rodziny to robią wiekszy raban niż obecne dzieci:-p. My tez mamy 5 lat na kocią łapę, a oprócz tego 2 związku. Siedem lat nam minie w tym roku. Przeraża mnie ten upływający czas.

    OdpowiedzUsuń