Ostatnio tak "spacerowałam" ze znajomymi i ich dziećmi dwie i pół godziny. A jak jeszcze dziecko odkryło, że ma orszak, który za nim łazi... to zaczęło latać po wszystkich okolicznych klombach, nieskoszonych trawnikach i przebijać się przez metalowe barierki. I jeszcze włazić na ławkę jako bonus. Po powrocie byłam martwa. Pilnowanie małego dziecka na osiedlu, gdzie jeżdżą samochody, biegają psy, są otwarte sklepy i tak dalej - to przy Klusce upiorne zajęcie.
Kluska tuż po sforsowaniu
kwitnącego żywopłotu.
Dlatego wolę las. W lesie jest bezpieczniej. Wybieram małą polankę, czasem młodnik, czasem wrzosowisko. Dziecię szaleje po trawie, krzakach, jeżynach, połamanych gałęziach, a ja jestem potrzebna tylko wtedy, gdy się tak w gąszczu zaplącze, że nie może wyjść. Albo gdy mnie weźmie za rękę i w krzaki te zaciągnie.
Poza tym las jest ciekawszy. W lesie są patyczki. W lesie są roślinki. W lesie są liście. I pieńki. I tajemnicze ścieżki. I tata ma pełne kieszenie jedzenia...
Do lasu jedziemy rowerami. Zależy nam na czasie, by Klusię mogło jak najdłużej się wybiegać na miejscu. Ale w zasadzie las mamy w zasięgu pieszym. Właściwie dwa lasy. Bliższy, niestety pełen śmieci i dalszy, do którego idzie się z pół godziny piechotą, może mniej. Tylko trzy kilometry od domu. Można też pojechać autobusem, który ma pętlę pod lasem, ale czekanie na niego trwa wieki, bo często się spóźnia. Bez sensu. Rowerami dojeżdżamy w niecały kwadrans, więc jesteśmy o pół godziny do przodu w porównaniu do spaceru. Najczęściej bywamy w lesie późnym popołudniem, po drzemce i obiedzie Kluski (budzi się przed szóstą). Mamy więc niewiele czasu do zmierzchu, ale zawsze starczy czasu na pobieganie i pojeżdżenie po prawie pustym lesie.
Kluska idzie ku światłu przez jeżyny, a tak naprawdę
ku ogrodzeniu ujęcia wodnego na skraju lasu,
dzięki któremu mamy bardzo fajną wodę w kranach.
To jedna z zalet mieszkania w niewielkim mieście. Na kilometr kwadratowy podmiejskiego lasu przypada mało ludzi. Dzięki temu można się przez chwile poczuć tak, jakby cywilizacja nie istniała. Tylko my i świat. Dla porównania Las Kabacki w tym samym czasie jest pełen biegaczy, spacerowiczów, rowerzystów i przypomina mi Marszałkowską porośniętą gęsto drzewami. Trochę nie nasz klimat ;)
Kiedy mieszka się w betonowym pudełku, zawsze ma się niedosyt zieleni. Zwłaszcza odkąd każdy jej skrawek zamieniany jest na parking, bo wszyscy wszędzie muszą dojechać samochodem, a choćby tylko kilkaset metrów do sklepu. To powoduje, że się zaczynamy w mieście dusić spalinami. Latem w gorące dni z trudem się oddycha. Nawet tutaj, gdzie nie ma tylu samochodów co w miastach wojewódzkich. Tym chętniej uciekamy do zieleni, do przyjemniejszych zapachów i faktur.
Kostur walking ;)
Dla małego dziecka dotyk jest jednym z ważniejszych zmysłów. Przytulenie się do rodzica, sprawdzanie jak bardzo jest coś twarde czy miękkie, szorstkie czy gładkie, suche czy mięsiste. Wyprawa do lasu to także trening motoryki małej. Pod warunkiem, że maluch może wszystko wziąć do ręki. Setka pseudokreatywnych zabawek tego nie zastąpi. Natura jest ciekawa przez swą nieprzewidywalność. Nam się już dawno opatrzyła, dla dziecka wciąż jest nowa i pełna magii nieznanego.
Ciągle w pamięci mam swoje dzieciństwo, w którym było dużo lasu. Mieszkaliśmy blisko Lasku Lindego na warszawskich Bielanach i bywaliśmy tam bardzo często. Może dlatego tak mnie do niego ciągnie? Czym skorupka za młodu nasiąknie? Czuję się bardzo dobrze nasiąknięta. Rozumiem las i słucham drzew. Szumią liśćmi, skrzypią konarami, pachną inaczej w zależności od pory roku. Znamy się i lubimy. Teraz las poznaje moją Kluskę i uczy ją tego, czego mnie nauczył wiele lat temu.
Też lubimy wypady do lasu.
OdpowiedzUsuńMy również lubimy las ,tym bardziej ,że akurat mieszkamy także ,że i z jednej strony i z drugiej strony mamy las :) Fajne spacerki Kluski :)
OdpowiedzUsuńhttp://swiatamelki.blogspot.com/
Wiem, ze obcowanie z naturą jest bardzo istotne dla dziecka jednak jak tylko wchodzę do lasu zaraz wszystko mnie swędzi i mam wrażenie, że chodzi po mnie pełno pająków, kleszczy itp :/
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam spacery po lesie, ale tak jak koleżanka wyżej - panicznie boję się ataku kleszczy i innego robactwa, zawsze po takiej wizycie oglądam dokładnie siebie i dziecko i się stresuję :P
OdpowiedzUsuńTo tak samo jak my. Po spacerze dziecko i tak od razu idzie do kąpieli, więc mam szanse ją dokładnie obejrzeć. Pocieszę Was, że w tym roku prawie nie ma komarów (nie licząc bagiennych okolic Kampinosu, ale tam są zawsze, piszę to w ciemno, bo w tym roku nie byłam, za dobrze znam okolicę) i można spokojnie wieczorem łazić po krzakach. Wylęgi kleszczy są wiosną i wczesną jesienią, wtedy trzeba uważać. Teraz spoko, noł problemo :)
OdpowiedzUsuńLas...no uwielbiam.I te nasze mikro- odległości do niego też...A jako "stara" matka dodam, ze las bez dzieci jest jeszcze przyjemniejszy :)
OdpowiedzUsuńPóki co las bez dzieci mi się nieco sprzykrzył, teraz go na nowo odkrywam :)
UsuńSpotkanie z natura zawsze fajne :)
OdpowiedzUsuńA ja się boję kleszczy. A młody jakoś nie pała miłością leśną, zawsze biadolił, że mu nudno. Tyle że on to miejski egzemplarz.
OdpowiedzUsuńDzieciaki uwielbiają brykać po łonie natury :) Mieszkamy na wsi i mamy pełno lasów i łąk a chłopcy to kochają!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
U nas kiepsko z lasem...
OdpowiedzUsuńjessuu, natomiast wyjście na dwór to ostatnio udręka.. jedyny kontakt z placem zabaw to zostawienie zabawek w piaskownicy i sruuuu - targanie matki dookoła osiedla...wszystko musi być zaliczone : autko w społem, autko w pepco, każda zjeżdżalnia tylko nie na "własnym" placu zabaw, schody, krawężniki i najlepiej "siama, siama"..a matka posrana aby pod auto nie wpadła, gdzie debile pod blokami jeżdża jak..debile właśnie...
O to to to. U nas jeszcze debile na motorach i skuterach. Kluska na placu zabaw posiedzi krótko, a potem też robimy wycieczki. Muszę pamiętać, żeby brać portfel, bo wchodzi do sklepów jak do własnego domu i od razu idzie do półki z pieczywem ;) Las wychodzi dużo korzystniej, byle głęboki i z małym ruchem "ludzkim".
Usuń