13.4.13

Nie ma jak u mamy!

   Wczorajszy wieczór był słaby, dziecię marudne od popołudnia, ząb trzeci idzie na pewno, dwie niezależne osoby stwierdziły, że lewa górna jedynka. Albo obie jedynki. W każdym razie wczoraj szło to raczej boleśnie, bo Klusię z byle powodu nie płacze. Pod wieczór już myślałam, że z głowy i poszłam się kąpać. Kończyłam myć głowę i z dala dobiegł do mnie dźwięk jakby płaczu. Często miewam takie omamy słuchowe, więc zbagatelizowałam (poza tym przy Klusięciu była babcia) i umyłam się do końca. Po wyłączeniu prysznica usłyszałam wyraźne: Mmmmaaaa Mmmmaaa Mmmmaaa Mmmmaaa!


Piosenka dla wszystkim mam 
w wykonaniu Wojciecha Młynarskiego :)

   Moje dziecko mnie woła! A ja oczywiście w rosole. Wiedziałam, że już ktoś się ją zajął, ale płacz narastał i mamowanie robiło się coraz głośniejsze. W trybie ekspresowym ubrałam się i z mokrymi włosami poleciałam na ratunek. Klusię na mój widok przestało płakać, a gdy znalazło się u mnie na rękach, uśmiechnęło się całym pyszczkiem. Oczy pełne łez, a ona taka szczęśliwa, przyszła mama, jestem uratowana! Bida moja mała, cierpiała okropnie, wkładała całą dłoń do buzi, na pewno mocno bolało. Zaordynowałam drugą tego dnia porcję panadolu (daję mniej niż zalecane w ulotce dla jej wagi - góra 1,5ml). Nie mogłam oddać dziecka komukolwiek i pociągnąć syropu strzykawką własnoręcznie, bo znowu byłby krzyk, więc wyręczył mnie tata Kluski. Potem jeszcze nosiłam, bujałam, nosiłam, nuciłam nudne przyśpiewki, a Kluska bardzo umordowana wiła mi się na rękach. Ale już nie płakała, czasem tylko jęknęła cichutko. I wreszcie, nareszcie przysnęła. Odłożenie do wózka spowodowało natychmiastowe otworzenie oczu i protest! Ja chcę do mamy! Nooo dooobra, kręgosłup już dawał o sobie znać, ale uszy mam wrażliwsze od kręgosłupa, więc wybrałam noszenie. Przy okazji wyłączając wszystkie światła w pokoju, by małej nie rozpraszały. Mijały kolejne chwile zwane wiecznością, kręgosłup bolał, w krzyżu strzykało, a ja nosiłam, nosiłam, nosiłam... w końcu odłożyłam ją po raz kolejny. Westchnęła, przekręciła się na bok i usnęła. Wydawało mi się, że trwało to z godzinę.

Ośmiornica ostatnio robi 
za ulubiony gryzak Kluski

   Zmęczona osunęłam się na fotel i w tym momencie tata Kluski zajrzał do ciemnego pokoju i zapytał w ciemność, czy mam jeszcze Kluskę na rękach czy nie. Zdziwiłam się, przecież ja go widziałam, to on mnie nie? No niby jak mnie miał widzieć w ciemnym pokoju. Zmęczenie wyłącza mi logiczne myślenie. Na szczęście w porę mi pingnęło i podskoczyłam do niego. Okazało się, że przyniósł mi czekoladowy budyń. I jak tu go nie kochać? Od razu wróciły mi siły. Jeśli zaś chodzi o wieczność, którą zajęło mi usypianie marudzącej Kluski, to trwała mniej niż 30 minut, czyli tylko dwa razy dłużej niż zwykle. Często tak jest, że subiektywnie ocenia się czas z marudnym dzieckiem inaczej. Minuta trwa kwadrans, kwadrans godzinę. Tak było i tym razem. Zapomniałam liczyć. Ponieważ wiem od dawna o tym zjawisku, kiedy jeszcze mi mózg jako tako funkcjonuje, zaczynam odliczać w myślach do 60. I tak w kółko, zapamiętując kolejne minuty. W ten sposób mniej więcej znam faktyczny czas, a nie ten odczuwalny. Czasem też w dobrym miejscu kładę komórkę z zegarkiem. Nie zawsze jednak mam wolne ręce na tyle, by sprawdzić godzinę. Odliczanie jest praktyczniejsze, polecam niecierpliwym. Kiedy człowiek jest już na granicy wytrzymałości, trzeba sobie powiedzieć: jeszcze moment, jeszcze trochę i rzeczywiście po chwili dziecko się uspokaja.

Burdello kojcowe, Kluska jeszcze parę dni przed ząbkowaniem, 
ale dziś też tak się bawiła trochę.

   Dziś Kluska czuła się dużo lepiej, więcej jadła, właściwie nie płakała, tylko raz dostała porcję panadolu za dnia, trochę na wyrost, w związku z czym padła i przespała pierwszą wiosenną burzę z grzmotami. Wcześniej zaliczyła długi spacer po Żyrardowie, a nawet krótką drzemkę, co podczas spaceru jest mało częste, świat jest zbyt ciekawy, by marnować czas na sen. Dopiero wieczór był bardziej marudny, ale babci udało się ją uśpić w spacerówce, a potem odłożyć do spania już normalnie, czyli sielanka praktycznie. Przy odkładaniu do kojca* Kluska nagle otworzyła oczy, rozejrzała się, przekręciła na bok i zasnęła ponownie. Musimy ją zacząć uczyć samodzielnego zasypiania, ale ja po prostu nie umiem. Marudzące niemowlę każe mi brać na ręce i duśdać, cholerny instynkt, nie potrafię go wyłączyć. Babcie pod tym względem są nieocenione. Dla nich pięć minut brzęczącego przed zaśnięciem dziecka oznacza pięć minut a nie pięć godzin ;)

   Ja dla odmiany jak co wiosnę zaliczam codzienne migreny, wczoraj średnią, dziś silniejszą przedburzową, ale póki co się trzymam bez proszków. Gdybym brała apap za każdym razem, gdy zaboli mnie głowa, organizm dawno by się uodpornił i musiałabym się katować nurofenem albo ketonalem. Może jednak nie. Ostatnie dni obie z Różową Alkaidą** cierpimy okropnie, wyrazy współczucia mile widziane. Jakoś przeżyjemy tę cholerną wiosnę!

*Klusię sypia w różnych miejscach, ponieważ zajmują się nią trzy osoby, każda śpiąca w innym pokoju. Za dnia Klusię śpi w wózku, noce przesypia w łóżeczku w pokoju taty lub w kojcu w pokoju babci. Od wielkiego dzwonu śpi razem z mamą na materacu w pokoju trzecim, ale obie kiepsko to wspominamy ;)

**Określenie wymyślone przez tatę Kluski, tym bardziej śmieszne, że Kluska prawie nie ma ubranek w tym kolorze. A jednak dziś woziła się po Żyrku w różowym dresie w paski, trzeba w końcu trochę ponosić prezenty od rodziny, jeszcze chwila a z niego wyrośnie, szkoda by było nie założyć ani razu. Korzystamy więc z ciepłej pogody i zaczynamy zimny chów (żadnego tam przegrzewania jak na jesieni, HOWGH!)

11 komentarzy:

  1. Mój syn to taki mamincycek, że takie akcje z wołanie mnie często mnie wkurzają, bo robi to ciągle. Córka taka nie była i takie jej potrzebuje bardziej mnie cieszyły :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem, Cie w 100% teoria jedno, a praktyka drugie i wtedy mam gdzieś mądre teorie :))) A z tym prysznicem to też miałam takie akcje, woda szumi, ja się chlapie a tu wyłapuję wycie :) i rach, ciach pędzisz, czasem w pianie :))

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas podobne akcje. U mnie migreny (a właściwie nie-migreny - w końcu jak mówi M. hrabiną nie jestem więc ten stan powinien inaczej się u mnie nazywać). Szkrabu marudniejszy niż zwykle (a zębów nadal brak) i ciągłe noszenie wczoraj było niezbędne. Dodatkowo histeria przy kąpieli - pierwszt raz od bardzo wczesnych czasów noworodkowych - nie wiem,, co mu się stało - woda na pewno nie była za gorąca.

    Ja na odliczanie czasu mam inny sposób - wiem, że wynucenie całej "wróci wiosna baronowo" zajmuje mi około 4.5 minuty i odliczam ile ich ta wyśpiewałam. Tylko dzięki temu nie wydaje mi się, że usypianie trwa godzinami. Zanim to robiłam często łapałam się na tym, że już łzy miałam w oczach ile to trwa, ile to biedne dziecię popłakuje, a później okazywało się, że 5 minut nie minęło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A świadome "mama" to musi jednak być coś niesamowitego.

      Usuń
    2. Było na swój sposób niesamowite, ale w takich okolicznościach wolałabym je słyszeć jak najrzadziej ;)

      Usuń
  4. Mama - nie mogę się czegoś takiego doczekać, coś wspaniałego :)
    A te omamy mam i ja, czasami mnie to męczy, bo nie da się nic spokojnie zrobić:) Marudzenie w tej chwili działa na mnie jak na kogoś kto nie lubi odgłosu pocieranego styropianu, a jak do tego dochodzi zmęczenie to już sięga zenitu ;)
    A ten Panadol to działa u Was, czy nie bardzo? Ostatnio ktoś mi mówił, że ten w syropie obniża temperaturę ciała i w rzeczywistości nie działa.
    I widzę, że tak jak ja masz migreny, tylko, że u mnie to cały czas, a nie z okazji wiosny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Traktowałam Panadol jako ostateczność i to był pierwszy ząb, przy którym okazał się konieczny. Pierwsze dwa poszły lajtowo, dentinox działał i nadal to on jest podstawowym środkiem, który stosujemy przy ząbkowaniu (aczkolwiek tylko wobec wyraźnej potrzeby, góra 2x dziennie, choć wg ulotki można częściej). Panadol owszem zadziałał po ok. kwadransie, marudna i nie mogąca usnąć mała wreszcie się uspokoiła, po wieczornej dawce przespała całą noc bez smoczka. Ale użyliśmy go dopiero, gdy widać było wyraźnie, że żel to za mało. Co się ma dziecko męczyć.

      Co do migren też miewam całorocznie, z powodu gwałtownych skoków ciśnienia, a te wiosną zdarzają się najczęściej. Latem czasem wiem, że zbliża się burza, zanim pojawi się pierwsza chmura. :)

      Usuń
  5. U nas na szczęście rzadko, ale pojawiają się takie sytuacje, gdzie tata nie jest w stanie uspokoić dziecka, muszę ja wkraczać do akcji.

    Co do migren, to mój mąż ma rzadsze ataki odkąd codziennie łyka magne b6 :)

    OdpowiedzUsuń
  6. U nas było też na początku ciężko z zasypianiem i wózek był niezastąpiony. Po prostu Julka nie chciała zasypiać w łóżeczku i już, a przecież nie można zmusić niemowlaka. Tak więc jeździłam wózkiem po domu tyle ile było trzeba, aż przyszedł taki czas, że Julka troszkę podrosła i już nie było problemu z zasypianiem w łóżeczku;) U nas nie dało się jej nauczyć, oczywiście kilka jak nie kilkadziesiąt prób robiłam, ale przyszedł po prostu odpowiedni czas;) Oby u Was przyszedł jak najszybciej.
    Pozdrawiamy i życzymy jak najmniej bólu! Jula ma jak na razie 12 ząbków i nawet nie zauważałam kiedy wyszły.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja mam chyba święte dziecko albo moje metody się sprawdzają. Ostatnio zrobiłam wpis o zasypianiu, zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Co do ząbkowania to moja Córa przechodzi w zasadzie bezproblemowo, czasem na noc daję jej Camille i tyle ;) zapraszam do zabawy: http://bejbiniec.blogspot.com/2013/04/nominacja.html

    OdpowiedzUsuń