9.2.15

Bałwanek podróżny

Ten rok jest niezwykle płodny jeśli chodzi o bałwanki prowizoryczne. Tak to jest, jak co chwila śnieg topnieje. Poniżej przedstawiamy sposób na bałwanka bardzo tymczasowego, jednak niezbędnego podczas wycieczki rowerowej zimą. A poza tym to jedyny sposób, by dziecko włożyło rękawiczki. A nawet się ich dopominało!


Mniej znaczy więcej, cytując mego ulubionego architekta. Do zrobienia bałwanka podróżnego potrzebne są dwie zlepione kule śniegu. Nawet nie musi mieć oczu. Ważne, że jest bałwankiem i podziwia świat. Oraz uczestniczy w karmieniu gołębi. Tym razem kaczki się na nas wypięły. Za to w trakcie robienia zdjęć zaczął padać śnieg. Niesamowite, tym bardziej że w tym samym czasie wyszło słońce. Jak w marcu na Warmii ;)


Bałwanek przydał się też podczas przejazdu na dworzec. Dokładniej - dwa bałwanki i oba zgubiliśmy po drodze. Poza tym skręciliśmy nie tam gdzie trzeba i Kluska się trochę wkurzyła. A my jak na złość nie zabraliśmy ze sobą soku z marchwi. Ale przypomniało mi się, że ostatnio Klu daje się obłaskawić kołysanką "Aaaa, kotki dwa". O każdej porze dnia i nocy. To zaśpiewałam. Dziecię zażądało powtórki i nie chciało tatowej piosenki kąpielowej "Bum cyk cyk, i rata rata, nie ma to jak los pirata". Mają być kotki i już. To to sobie szliśmy z moim wyciem w tle.



Kluska dostarczona na dworzec odkryła oczekującą babcię, która była wcześniej wyszła, bo nie chodzi tak szybko jak my i której szykowanie się jeszcze w domu do wyjścia zostało obwieszczone frazą "ba ba je-dzie". Kluska zasadniczo posługuje się sylabami, ale od czasu do czasu jej coś wyjdzie z mowy prawdziwej. A jak wyjdzie, to tak, że aż nie mogę uwierzyć. Zupełnie wyraźnie, jakby zawsze umiała mówić. Tylko że zazwyczaj tego nie robi, hrr. Mamy teraz kolejną falę gadatliwości. To przychodzi i odchodzi, w ciągach po kilka dni, ale chyba jest coraz lepiej.


Dziecko wrzucone do pociągu, a my z tatą Kluski zabraliśmy niepotrzebny już wózek i poszliśmy poszukać kilku mikrusów na mieście (geocaching). Wózek nam robił za genialny kamuflaż, nikt nie podejrzewa o nic rodziców z wózkiem. A że w wózku siedział miś, po ciemku i tak nie widać ;)


No i mieliśmy wolny weekend, który ja w połowie przespałam, a w drugiej połowie zajęłam szyciem podaegi (takie koreańskie nosidło z gatunku etnicznych, o którym napiszę innym razem). W trzeciej przepracowałam (tak zwany międzyczas), bo zlecenie wpadło jak zwykle w piątek wieczór. Dziecię w tym czasie bawiło w Hula-Kula pod BUWem oraz w Centrum Kopernik nad Wisłą. Całkiem dobre miejsce dla dwulatków, o ile wcześniej kupi się bilety przez internet. Kolejki do CK, jak po mięso z lat osiemdziesiątych, nie polecam nikomu z małym dzieckiem. Zdjęcia będą później, bo wujek przegrał wojnę z Kluską o dostęp do własnego komputera i nie mógł zgrać danych z karty. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz