13.9.18

Urodziny Julka

Dziś obchodziliśmy 124. urodziny Julka, znaczy Tuwima... może jubilat był nieco sztywny, ale my się świetnie bawiliśmy. Pojechaliśmy do jednej z żyrardowskich ciuchci, żeby przeczytać na niej  "Lokomotywę", bo każda okazja jest dobra żeby poczytać.





A czytaliśmy nie byle jaki egzemplarz "Lokomotywy", tylko pamiątkowy, które tata Kluski dostał na zakończenie przedszkola.

11 komentarzy:

  1. Ha, postepy w nauce przedszkolnej? Prosze, jak sie powaznie dzieci traktowalo;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie pamiętam czego się uczyłem w sześciolatkach... ale pewnie tego co Kluska w pięciolatkach ;-)Zresztą moja edukacja przedszkolna w porównaniu z Kluskową się chowa - już w czterolatkach mieli podręcznik i oceny (w postaci pieczątek z buźkami i to właśnie dzieciom zależało żeby dostawać te pieczątki-oceny), no i angielskiego się nie uczyliśmy.

    Znalazłem moje zdjęcie z zakończenia roku przedszkolnego, wszyscy mieli taki zestaw "za postępy w nauce" (nie jest napisane czy dobre ;-)), znaczy świadectwo, tę książeczkę, jakiś zeszyt cy cuś z "a b c" na okładce i bukiecik stokrotek.

    OdpowiedzUsuń
  3. To prawda, mnie zaczęli uczyć liter i czytać dopiero w drugim półroczu zerówki. Sama umiałam czytać wcześniej, więc to były nudy, ale inne dzieci miały spory problem. Ja tylko z płynnym czytaniem na głos, ale w jeden weekend płaczu i wrzasków się nauczyłam. Do dzisiaj pamiętam tę cholerną książkę o kołaczyku. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja, wybaczcie, nie pamiętam:) Ale poza tym, do przedszkola chodziłam sporadycznie, bo po dwóch szkarlatynach pod rząd, mama zrezygnowała z pracy dopóki nie poszłam do szkoły.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja głównie do zerówki stworzonej poza przedszkolem, w zwykłych mieszkaniach w bloku (połączyli chyba trzy mieszkania i kawałek korytarza). W typowym byłam może pół roku u maluchów, ale głównie chorowałam na anginy, więc też wiele nie pamiętam. No może poza tym, że umierałam z nudów i dzieci się biły o zabawki, a panie większe pretensje miały do cichych niż do głośnych dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama podaje jeszcze jedna anegdotke zwiazana z tematem; otoz w pewnym momencie poszla do pracy i zatrudnila do mnie nianie, p. Zofie. Pani Zofia popracowala chyba kilka tygodni, poczym ktoregos dnia oswiadczyla, ze jutro jej nie bedzie, bo jedzie na kilka dni do Warszawy, spotkac sie z Arturem, ktorego nie widziala od dawna. Wroci, jak wroci.
      Mama z dnia nadzien zostala bez opiekunki do dziecka i, nolens volens, w domu.
      Smaczku historii dodaje fakt, ze Artur nazywal sie Rubinstein i rzeczywiscie do Warszawy przyjechal z koncertem, a moja 'niania' byla jego znajoma przedwojenna. Tak to bylo onegdaj w Krakowie... :)

      Usuń
    2. Łaaa, jaka ciekawa historia. Ciekawe, co się potem z nianią stało. Ze mną i bratem to by chyba żadna niania poza Mary Poppins nie wytrzymała. Tomi też uchodził za półdiablę weneckie, mnie mama słodko zwała gangreną. A mama siedziała ze mną na wychowawczym trzy lata, potem ten niby rok przedszkola, co się skończył w lutym (mama była w zaawansowanej ciąży, a ja i tak chora, więc mnie zabrała i pracę brała do domu), a potem znów trzy lata wychowawczego z bratem. Tylko że ten wychowawczy był płatny 80% pensji plus to co mama dorabiała, więc biedy aż takiej nie było (to znaczy trochę była z racji rozwodu rodziców, ale zarobki mamy były ponadprzeciętne na owe czasy, więc starczało do pierwszego, dopiero w latach 90 przestało).

      Usuń
    3. Jak ja sie urodziłam, to jeszcze nie było wychowawczych:) Ja jako dziecko byłam podobno b. grzeczna, w kośc zaczęłam dawac dopiero jako nastolatka.
      Było, minęło, teraz jestem starsza panią i tylko przy wnukach mi odbija, czyli zapominam ile mam lat, dopóki kregosłup mi nie przypomni;)

      Usuń
    4. A widzisz, to ja się z bratem wyszaleliśmy za młodu i jako nastolatki byliśmy grzeczne dzieci, zero alkoholu, zero papierosów czy narkotyków, żadnych afer. :)

      Usuń
    5. Alkohol i papierosy tak, narkotyki nigdy, ale to byly czasy, kiedy o nich ogladalo sie filmy. Ale dawanie w kosc to nie tylko uzywki, to przede wszystkim wlasny pomysl na zycie i potrzeba niezaleznosci, co jest mieszanka wybuchowa, zwlaszcza kiedy sie ma apodyktyczna matke.

      Usuń
    6. W latach 90 podobnie jak teraz narkotyki były pod szkołą jak cukierki, kto chciał, ten miał. Kwestia kasy, ale pierwsza działka była za darmo. Ja oczywiście miałam potrzebę niezależności, ale manifestowałam ją niezależnością prawdziwą, a nie pajacowaniem. Bo zostałam tego nauczona. Dopiero jako osoba dorosła odkryłam, jak inna była moja rodzina, mój dom, w porównaniu do domów innych ludzi. U nas nie było lania, nie było w ogóle kar! Było dużo książek i dużo również różnic zdań. Mama była nadopiekuńcza, ale sobie z tym radziłam. :)

      Usuń