Obie uwielbiają jeść. Pamiętam, jak Joy nie odpuściła nawet sałaty. Tak, pies. Znacie psa, który by jadł sałatę? Który by się o sałatę wręcz awanturował? Kluska nawet podczas oglądania Krainy Lodu przypomina sobie o jedzeniu. Przecież bałwanek ma nos z marchewki! A tu jak na złość marchewka w okolicznych sklepach i na rynku marna, mamy deficyty w tej materii i już parę razy zawiedzione dziecko odeszło od lodówki z nosem zwieszonym na kwintę. I kilka razy się żałośnie rozpłakało. Nie masz, nie masz marchewki!!!
Wspominam Joy, bo to byłą pierwsza istota na ziemi, która pokochałam bezwarunkowo. Tak po prostu, była sama w sobie radością i miłością. Brakowało mi jej, choć pod koniec życia byłą tylko brązową kupką nieszczęścia. Aż pojawiła się Kluska i nagle znów świat nabrał jasnych barw. Gdzie nie przybiegnie, robi się zupełnie tak, jakby zaświeciło na świecie drugie słońce. Tylko o poranku trochę razi w oczy decybelami ;)
Naprawdę lepiej jest Kluskę wyprowadzić na zewnątrz. Tam niespokojne dziecko zamiera w bezruchu pod wpływem kijka. Tu kreci kopczyk, tu popiół z ogniska, tu szyszki, żołędzie i iglaste gałązki zrzucone na ziemię przez wiatr. Wreszcie śmieci, które trzeba pozbierać i wyrzucić do kosza. Tyle mi tu piachu nanieśli, wymawiam od pierwszego!
No i najważniejsze, odnaleźliśmy wiosnę! Na naszej ulubionej trasie wzdłuż obwodnicy zakwitły podbiały. Jak nazwa wskazuje - są zupełnie żółciutkie. W drodze powrotnej znaleźliśmy też porzucone przez kogoś bazie. Szkoda że to ocieplenie tylko chwilowe, i że wiał zimny wiatr. Mam wrażenie, że rok temu było jednak ciutkę cieplej. Niestety prognozy zapowiadają się mokrozimne, błeh. W lesie znów zrobi się błoto, a my nie lubimy błota, bo się rowery strasznie niszczą od niego. No ale nic, może za tydzień znów pojedziemy. Tym razem gdzieś dalej.
Powoli przygotowuję się do noclegu namiotowego, czekam temperatur nocnych na porządnym plusie, jakieś plus pięć na przykład. Suwak do śpiwora zamówiony, jak się wszyje za pomocą mamy albo kogoś innego (1,80 suwaka wymaga specjalisty), będziemy gotowi. Nawet złapałam promo w Decathlonie i nabyłam Klusce bieliznę termoaktywną. Rozmiar dla czterolatków, jest w sam raz na nią. No może spodnie trochę za długie, ale to wszystko. Długie mam dziecię, chociaż ostatnio niemal zatrzymała się ze wzrostem. Ona tak zawsze, albo rośnie, albo mądrzeje, a mądrzeje ostatnio w zastraszającym tempie.
W tygodniu odbijamy się od dnia powszedniego, za to w weekendy jak zwykle się rozdzielamy. Kluska pójdzie na spacer, basen, lub pojedzie do Warszawy z babcią i wujkiem, a my zamiast leżeć przed telewizorem włóczymy się po Mazowszu.
Ostatnio często bywaliśmy w Miedniewicach, ale też dotarliśmy też do majątku Petrykozy i
skansenu zainscenizowanego przez nieżyjącego już aktora Wojciecha Siemiona. Pojechaliśmy trochę osuszyć książki w jednej z chat. Po spaleniu się dworu niewiele ocalało. Przypadkiem mniej cenne rzeczy schowane w chatce były bezpieczne. Prócz książek zostało trochę rysunków niewiadomego pochodzenia. Magiczne miejsce idealne na piknik z kawą i kanapkami. :)
Książki uratowane, przynajmniej na ten moment, nie wiadomo jak długo chałupa postoi. Spadkobiercy nie mogą dojść do porozumienia, teren duży, więc i chętnych do zakupu nie ma, ot niszczeje wszystko pomału. Za architekturę się nie weźmiemy, to choć strawę duchową na stole się ustawi, gdzie najmniej leje się z dachu. Taka biblioteczka w terenie. :)
Ile pięknych zdjęć tutaj serwujesz... :) Aż miło :)
OdpowiedzUsuńTo musiał być fantastyczny dzień który zebrał masę pamiątek w postaci fotografii...
Pozdrawiam, www.MartynaG.pl
Świetnego masz dzieciaka! :)
OdpowiedzUsuńJa wiedziałam, że na Ciebie można liczyć. Nigdy nie myślałam, że ucieszy mnie widok zakurzonych miejsc z taką ilością pajęczyn. A jednak. Ostatnie zdjęcie stało się chyba moim ulubionym i nawet marzy mi się choć jedna wyprawa z wami. Tylko pewnie musielibyście mnie przywiązać do swoich rowerów, żebym w połowie nie wymiękła.
OdpowiedzUsuńPewnie przydałaby się przyczepka bagażowa. Czasem po dłuższej wyprawie Z tatą Kluski też mam ochotę na jakąś dowózkę. Zresztą kiedyś w Norwegii tak mi się po kilku dniach zakwasiły mięśnie, że po kilkunastu kilometrach nie miałam siły nawet prowadzić roweru i musiał po mnie przyjechać busik. Ja też miewam kryzysy, ale tak czy siak było warto jechać przez norweskie góry, tych widoków nie zapomnę do końca życia. :)
Usuń