22.4.14

Wycieczka na wrzosowiska

Wreszcie pojawiła się okazja przetestowania nowego kasku. W sobotę przywiozłam ten dobry, niestety sklep się pomylił, przysłał inny wzór i musiałam reklamować. Mając wybór kolorów (skoro już zdecydowałam się na firmę i model) chciałam podobny do bandany tatusia. Co prawda zaraz mu się wytrze, bo już jest trochę wymiętolona, ale przez jakiś czas będą fajnie na zdjęciach wychodzić. Kask został na starcie solidnie oprotestowany, ale już po trzeciej próbie włożenia dziecię się poddało. W drodze powrotnej miała inne powody do awantur, to zakładanie kasku olała.


Co do samego kasku, wybrałam typ łupinowy, stosowany w kaskach do bmxów i rowerków biegowych, bo przy jeździe w foteliku wygodniejszy. Mniej wystaje z tyłu zarazem lepiej go chroniąc. Mam do tego typu większe zaufanie niż do popularnych rowerówek.


Wybraliśmy się niedaleko od domu, ledwie 6 kilometrów z hakiem, na wrzosowiska za obwodnicą. Otwarta polana ze świeżo zasadzonymi choinkami i dużo wrzosów pomiędzy nimi. Ale Klusię miało inne plany - serwisowe. Mnóstwo razy zamykało moje sakwy i wołało, żeby je znów otworzyć. Fiksuje się na tym sposobie łączenia, a ćwiczyć ma na czym, bo i smycze, i kask, i szelki w spacerówkach i foteliku, praktycznie wszystko jest w ten sposób zamykane. Póki co otwierać jeszcze nie ma siły. Ale też próbuje. I nie daje sobie pomagać. Parę razy zarobiłam za to po łapie. Pomagać wolno tylko na specjalne polecenie. Przez to trochę się nudziłam, nieprzeciągana tym razem przez największa zarośla. W gruncie rzeczy nasza aktywność sprowadzała się do trzymania rowerów, by się nie wywróciły, rozpinania sakw i kasku na polecenie oraz donoszenia prowiantu, czyli marchewki, pomidora, precli i ryżowych wafli. No i picia oczywiście.


Kluska ma sporo urody i wygląda na aniołka, ale nie dajcie się zwieść pozorom. W ciągu niecałej godziny próbowała wyrwać mi linki od przerzutek i przegryźć szprychy i raz wywróciła rower, na szczęście nie na siebie. Dziś był zdecydowanie dzień techniczny. Co tam kwiatki, co tam las, precz z naturą, natura wyginęła sto lat temu - liczy się postęp i technologia! O takie mam dziecko ostatnio ;)


Wracaliśmy o zachodzie słońca, w kurtkę trzeba było dziecię wbić siłą, i potem jeszcze mocno trzymać, żeby kurtki nie zdjęło przed wciśnięciem jej na fotelik. A wrzasku było nieco i łez kilka, a awantur, jakby zarzynali. Skapitulowała dopiero jak ruszyliśmy. I nagle okazało się, że jest fajnie, bo można przypatrywać się, jak mama robi, że ten rower jedzie. To jej wielkie hobby, obserwowanie innych cyklistów po drodze.

5 komentarzy:

  1. świetny ten kask i bardzo do was pasuje:). Normalnie motywujesz mnie żeby w końcu naprawić mój osobisty rower:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Musze się zmotywować i tez ruszyć gdzieś na wycieczkę rowerową :)
    http://swiatamelki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. W takim razie będę Was motywować naszą każdą wspólną wycieczką, serwisów rowerowych się teraz narobiło jak mrówków, rowery typu turystycznego staniały, coraz mniej wymówek, żeby nie jeździć ;)

    OdpowiedzUsuń