Po drodze przytrafiła się nam mała awaria, Klusce spadł łańcuch, przez co nie mogła pedałować. Na miejscu usiadłam w wolnej chwili i naprawiłam.
Kluska najpierw zbudowała wulkan (woda miała być lawą), a potem razem z tatą zrobili model grodziska wczesnośredniowiecznego z fosą. W sumie chyba już pora, by zacząć ją wozić po grodziskach, nadszedł wiek, kiedy zaczyna się rozumieć historię i grodzisko przestaje być tylko "górką".
Oprócz tradycyjnego żarełka i kawy zbożowej posilaliśmy się strawą duchową, a dokładniej tata Kluski czytał nam felietony Wiecha. Idealne na wakacje, krótkie opowiadania o przedwojennej lub tużpowojennej Warszawie. Dla mnie, Warszawianki z przysłowiowego dziada pradziada - mają one szczególną wartość.
Prócz plaży zwiedziłyśmy z Kluską plac zabaw z zielonym labiryntem, ale nie zabrałam ze sobą aparatu, to musicie uwierzyć na słowo. Plac zabaw jest jakości przyzwoitej, niestety całkowicie nasłoneczniony, więc szybko z niego uciekłyśmy do cienia. Mam za to zdjęcia z innej wycieczki, jak to wygląda.
Bardzo nietypowa lektura jak na pobyt na plaży, ale wspólne czytanie zbliża i rozwija.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla całej trójki ;-)
Lektura tylko pozornie nietypowa, albowiem Wiech uwielbiał pisać o wycieczkach na letniaki pod Warszawę, o plaży nad Wisłą, o karuzeli na Bielanach i mnóstwie wydarzeń, które kończyły się w kryminale. ;)
Usuń