Dzisiaj jest dzień mamy i moje imieniny, tylko dlatego pamiętam, problem gdy zapomnę, który jest dzień. I to, że jest Dzień Matki, przypomniał mi mejl od mojej mamy życzący mi wszystkiego dobrego z okazji imienin. No kurczę! Nie, nigdy nie byłam dobrą córką robiącą laurki i składającą życzenia. Nie obchodziły mnie święta tego typu i chyba nadal nie czuję, żeby to był dla mnie ważny dzień. To znaczy ważniejszy od innych. Dla mnie dziś był wtorek.
Środek tygodnia, zwykłe sprawunki, akurat bez zleceń, to można było więcej czasu poświęcić dziecku, zrobić zakupy, zmoknąć i ogarnąć przyjemności pod tytułem czytanie rssów z ostatniego tygodnia (a raczej przeglądanie, czytam tylko wybrane pozycje, które mnie zainteresują tytułem). Nie przeczytacie tu więc o tym, jak rozpływam się w radości bycia mamą, czy coś w ten deseń. Dzień jak każdy inny.
Ale jestem winna parę relacji, z natłoku zajęć i wyjazdów rowerowych nie miałam czasu pisać. Mała spędziła udany weekend podczas Nocy Muzeów (a raczej wieczoru) z babcią i wujkiem - relacja będzie w kolejnym wpisie. Byliśmy też w trójkę na brzegu mokradeł, bo chcieliśmy zrobić sobie sesję z ręcznikami (25 maja było święto ręcznika - jak ktoś czytał Autostopem przez Galaktykę, to powinien z grubsza wiedzieć o co chodzi), ale niewiele z łażenia po mokradłach wyszło, bo kluska w ręczniku zawiązanym na modłę afrykańskiej kangi wytrzymała minutę, a potem uciekła. No i dupa z sesji, cud że jedno zdjęcie z wiązania zostało. Chyba pomału nadchodzi kres noszenia w szmatach, dziecię zrobiło się za duże (dobija do metra), za ciężkie (przebiło 15 kg) i zbyt samodzielne (w sensie pozytywnym oczywiście). Nawet w uszytym własnoręcznie przez mamusię mei - taiu nie chce długo siedzieć, bo woli biegać za piłeczką. No cóż, baj baj, najwyższa pora wejść w tryb rodzica przedszkolaka.
Zainteresowanym rozwojem mowy Kluski nadmieniam, że jest jakby lepiej. Pojawiają się okazjonalne słowa dźwiękonaśladowcze typu bowiek/owiek-człowiek, niamaj-trzymaj, niamnie/liablie-tablet, ura-kura, o-osiem, Ejzia-Elza, boba-zobacz, tu-tutaj, dzieło buff-coś co robi buff, aj/ja - ja i parę innych, których nie pamiętam. Niestety są to nadal pojedyncze urywki, większość słowotoku jest dla nas mało zrozumiała. Im więcej rozumiemy z tego, co mówi, tym chętniej odzywa się do nas ponownie. Kluska nauczyła się też w ciągu ostatnich miesięcy gestu "spać", "pływać", "fruwać" przy okazji rozmów o zwierzętach. A właśnie, próbuje też naśladować żaby w parku, kaczka robi "a a" czyli kwa kwa (nadal trudność sprawiają jej spółgłoski, choć dziś powiedziała "urrra" jak stara). Tak więc ciągniemy równolegle zasadę
Makatonu, gdzie trudne do wymówienia słowo pokazujemy gestem. Nie uczymy gestów słów, które Kluska potrafi powiedzieć, nawet jeśli jej to przychodzi z trudem. Nie pokazuję też słów na piktogramach, czasowniki i przymiotniki pokazuję jej na żywo, na zabawkach, filmach,książkach, w rzeczywistości namacalnej. Naszym głównym celem jest porozumiewanie się, bezpośredni rozwój mowy traktujemy jako rzecz mniej priorytetową.
Co do zachowania - wraz z rozwojem mowy Kluska zaczęła się robić nieco histeryczna i bardzo emocjonalnie reaguje na niektóre wydarzenia. A to nagle nie chce się ubierać, a to nagle nie chce się kąpać, a to nagle już chce i biegnie do wanny, a to nagle w jednym bucie pcha się do wyjścia. A to wpada w lament, bo powiem, że włażenie do drewnianego wózka dla lalek bez naszej pomocy nie jest dobrym pomysłem (gdy chwilę wcześniej z niego wypadła i się potłukła bez jednego jęku, ryk spowodowało moje zdanie). Szybko zmienia nastroje od wielkiej rozpaczy do wybuchu radości i na odwrót. Powiecie - typowe w tym wieku, wiem to i ja. Mimo wszystko wolę, gdy nie dochodzi do walki, czasem ubranie jej i wbicie w fotelik oznacza awanturę na siedem fajerek, gdy minutę później mamy wybuchy radości w trakcie jazdy.
Tata Kluski ostatnio często jeździ z nią rowerem do parku, bo wbicie jej do wózka jest ponad nasze siły, wliczając siły fizyczne (tak, mam na myśli dwie dorosłe osoby, które nie są w stanie utzrymac niespełna trzyletniego dziecka, tak jest silne). Pieszo niekoniecznie dotarliby do parku, prędzej do najbliższego sklepu na zakupy. Z zewnątrz musimy czasem wyglądać jak źli rodzice, co męczą dziecko, ale dokładamy wszelkich starań, by wyglądało to najłagodniej. W każdym razie nie ma w naszej rodzinie żadnych gróźb, straszenia co będzie, gdy będzie, żadnych kar, nagród ani klapsów. Najwyższą formą "przemocy" jest unieruchamianie dziecka, by przestała się rzucać i nie doprowadzanie do sytuacji, gdy w gniewie rzuca się na ściany czy podłogę, bo ma w tym kierunku tendencje.
Może ktoś powie, że Klu weszła nam na głowę i pewnie niewiele się pomyli, zwłaszcza jakby zobaczył nas w ciasnym przedpokoju, gdzie tata Kluski siedzi na podłodze i gra pędzelkami do malowania po jedwabiu na gitarze, a mnie z babcią Kluski i Kluski tańczących w kółko, skaczących i próbujących gibać się a la bugi-ługi w takt muzyki. Jest też wariant, że widząc nas umarłby ze śmiechu. ;)
Nieco spóźnione, serdeczne imieninowe życzenia składam:)
OdpowiedzUsuńE tam, nie ma sprawy. To imię urzędowe, i tak wszyscy na mnie mówią lavinka :)
UsuńTo ja Ci powiem, że jak juz sie rozgada to wcale nie będzie lepiej. Ja obecnie mam wiecznie zblazowanego sześciolatka, nic mu się nie podoba, ja też, bo mam milion wad, których inne mamy nie mają:-p
OdpowiedzUsuńTak długo czekam na jej mowę, że mogę słuchać obelg od rana do nocy, byleby cokolwiek. ;)
Usuń