16.4.15

Karczma pod spleśniałą łopatką

Kolejny tydzień z górki. Trochę niecodzienny, babcia wyjechała na zasłużone wakacje, a ja oczywiście dostałam nawału roboty. Mogłam pracować tylko wtedy, gdy mała spała lub była na spacerze, pech, że się średnio dawało w tym drugim wypadku. Spałam po kilka godzin na dobę, bo w ciągu dnia było kiepsko z czasem. Kluska przechodzi jakiś skok rozwojowy, wróciły stare awantury  i rzucanie się ze złości na ziemię, bo np. idziemy na plac zabaw a nie do sklepu po bułę. W efekcie nie trafia ani tam ani tam i płacze wtulona we mnie w domu. No szlag.


Skończyliśmy na balkonie, tu przynajmniej Kluska ma zajęte ręce i umysł.

Trochę nam narobiła bałaganu, średnio dziesięć razy dziennie zamiatałam kafelki z ziemi, ale aż miło było patrzeć, jak sieje nasionka, jak robi babki, jak wyprowadza dzieci w wózku na spacer, by zaczerpnęły świeżego powietrza. A że nieco wiało... Kluska jest chyba bardziej odporna na zimno niż ja, bo co chwilę musiałam uciekać do mieszkania się ogrzać, a ta siedziała twardo parę godzin. I śpiewała.

Bo Kluska lubi śpiewać. W swoim języku, mało co z tego rozumiemy, ale płuca to ona ma konkretne. Tylko strasznie fałszuje! ;)

Miałam jej tak serdecznie dość (nie, to nie dziecko było złe, to mnie psychika siadała), że postanowiłam zabrać ją do Warszawy do babci El, tak rzadko się widują, będzie okazja skonsultować moją ocenę małej, zawsze to świeższe oko. Na dworzec dotarłyśmy bez problemu, ale przy wsiadaniu o dziwo był płacz. Aleosoochodzi? Ujć, chyba dziecko zapamiętało poprzednią wycieczkę do Piastowa na logorytmikę, którą najwyraźniej źle wspomina, bo nie kupiłam drugiego lizaka, a poza tym zajęcia polegały na emitowaniu hałasu z głośnika. Co nas niestety nie bardzo umuzykalniło, za to nieźle ogłuszyło. Sala się nie nadaje do takich zajęć niestety. Poszukamy innych. Ale wycieczka to wycieczka, zawsze się ruszyłyśmy z domu. Pociąg wymaga jednak "odczarowania".



I znów wyszłam na wyrodną, bo zamiast przez godzinę jazdy pociągiem uspokajać wyjca, dałam wyjcowi swoją komórkę i zrobiła się cisza. Pasażerowie odetchnęli z ulgą, a nowi pewnie po cichu oceniali, że dziecko wgapione w telefon. A i owszem, wgapione, bo odkryła na moim telefonie jutubę i sobie filmy puszcza gadzina. W domu mój telefon muszę naprawdę chronić, bo inaczej by się nie odessała. Ale jako tak zwana ostatnia deska ratunku działa wyśmienicie. Tylko nie w metrze, bo internet nie działa. I tu się okazuje, że nagle zaczynają działać książki z naklejkami. Miałam, a i owszem, miałam też kiełbasę, wafle, marchewkę ze skrobaczką i picie. Wszystko się po trochu przydało :)



U mojej mamy dziecię zaczęło się popisywać i było grzeczne. Aż jej nie poznawałam. Ale to może dlatego, że Kluska trochę bała się maminej suni, która była bardzo przyjacielska. Zbyt przyjacielska. Jeszcze po kilku dniach od tej wizyty Kluska na widok psa na obrazku zaczyna machać ręką i charakterystycznym gestem oznajmiać, że psom mówimy stanowcze nie! Łazi to to, jedzenie, co z reki upadło - podjada, michą się nie dzieli. Nu nu.


Na placu zabaw historia zatoczyła koło, wybawiłam się na nim za wsze czasy, choć wyglądał 35 lat temu zupełnie inaczej niż dziś. Chyba tylko kanciata piaskownica się zachowała. No i teraz jest ogrodzony, kiedyś nie był. Jak wjeżdżaliśmy do Warszawy w sobotę, termometr na Zachodniej pokazywał 20 stopni. Lato normalnie. Dlatego na placu zabaw rozebrałam Kluskę do bodziaka, bo by się inaczej mi ugotowała. Wiało, ale bez przesady jak na możliwości tego podwórka. Myślałam, że z powrotem będzie kłopot, a tu dziecko grzecznie poszło za rączkę do domu na hasło "chcesz rosołku?". No ba. Rosołek zniknął bardzo szybko, a za nim kilka pasztecików. Jak babcia EL coś ugotuje, to niebo w gębie.

Biedna babcia była lekko kontuzjowana po ostatnim upadku, więc głównie się przyglądała naszym szaleństwom, ale za to zrozumiała coś nie coś z mowy Kluski. A to że mówi chleb, tylko ch niewyraźnie. A to że "dzieci" oznacza dziesięć. Spytała się Kluski i ona pokiwała głową na tak... a mnie szczęka opadła z wrażenia. A to, że "pije" to pies. Mała nawet próbowała powtórzyć imię Lusia (tak nazywa się pies). Czyli ona całkiem sporo mówi, tylko my ostatnie japy z tego nic nie rozumiemy i się niepotrzebnie denerwujemy.




Poza tym dziecko namiętnie powtarza "jeb-jeb-jeb". Na pytanie, co to oznacza, pokazuje na książeczkę z Elmo. Podejrzewam też parę innych znaczeń, bo ostatnio jest tak, że jedno wyrażenie oznacza kilka rzeczy. Zgaduj zgadula co. W każdym razie brzmi zabawnie ryczane z balkonu, biedni nasi sąsiedzi. Jest też piosenka z Parauszka, gdzie tata Kluski słyszy jeb-jeb! jeb-jeb! więc może i z tego :)


Koniec końców urąbałyśmy się w Warszawie setnie, dziecko mi usnęło w pociągu. Tata Kluski nie zdążył nas odebrać z dworca i trza było jakoś przebyć te niecałe dwa kilometry. Miałam do wyboru taksówkę, autobus albo własne nogi. Nie no na 20 minut spaceru brać taryfę? Czekać pół godziny na autobus, żeby jechać nim 10 minut? Idziemy! A nie, nie idziemy, Kluska niedospana chce na ręce. Na szczęście zabrałam ze sobą mei-taia, tak zwane zewnętrzne wspomaganie kręgosłupa. A jest przy czym wspomagać, niesienie 15 kilogramów to nie taka łatwa sprawa. Najpierw małą niosłam na biodrze, ale plecak mi się na zmianę z nosidłem majtali, to przeniosłam Kluskę na przód, a plecak na plecy (mogłam odwrotnie, ale jakoś tak wyszło). Przyszłyśmy chwilę po tym, jak tata Kluski wszedł do domu, tyle dobrego, że nie było szamotania z kluczami.


Za to po drodze zdobyłam skilla, zawiązałam sznurówki mając zamotane dziecko z przodu. Czułam się trochę jakbym była w ciąży, ale wtedy wiązanie butów nie szło mi najlepiej. :)

Jest też kolejny, zupełnie niespodziewany efekt uboczny "skoku rozwojowego". Dziecię postanowiło nie zasypiać w kojcu rozpoczynając procedurę awanturą i płaczem, że trzeba spać. Bierze pieluszkę i jakiegoś miśka i układa się u mnie w pokoju. Żąda smoczka i kołderki w owieczki. I śpi. Byleby na początku tata z mamą byli obok, w późniejszej fazie mama wystarcza. Jeny, czy naprawdę to się dzieje? Czy ona nauczyła się samodzielnie zasypiać? Bez zamykania w przestrzeni, z której nie może uciec? Mam nadzieję, że to nie jest przejściowe. Dziś usnęła tak nawet w dzień, tak po prostu. Nie od razu oczywiście, zajęło to trochę czasu, ale wszystkim było o niebo łatwiej. No, może nie byłoby tak różowo, gdybym raz na jakiś czas nie powiedziała, że czas spać i jak nie przestanie skakać po łóżku, to pójdzie do kojca... no, póki co "argument" działa, oby jak najdłużej. ;)

5 komentarzy:

  1. Skrobaczka i marchewka <3. Ja Cię po prostu uwielbiam:D. Czytałam ten tekst non stop przewijając do góry, żeby sprawdzić czy na pewno dobrze przeczytałam.
    Do dziś byłam pewna, że mieszkacie właśnie z Twoją mamą, nie wie czemu tak sądziłam, ale myślałam, że skoro lubisz podróże to skądś tą pasję musiałaś zaczerpnąć. Np ktoś cię genetycznie zaprogramował:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja mama jest stacjonarna, zwykłym pociągiem boi się jeździć, bo się zgubi na dworcu (to prawda,ona już w metrze ma problemy). Mnie włóczy po świecie trochę po tacie,ale on podróżował więcej palcem po mapie.Jeszcze mi po nim został atlas z zaznaczoną ołówkiem trasą dookoła świata Podróżnicza jest rodzina taty Kluski, bardzo mi tu dobrze, choć czasem bywa walka o terminy wyjazdów. W tym roku jeszcze Klu z babcią 2x oddzielnie jedzie, raz do Paryża latem, a na gwiazdkę fo Egiptu. Co tam podróż do innego miasta przy lataniu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, to się nazywa bakcyl do zwiedzania:). W szoku jestem.

      Usuń
  3. Lavinko, miałam Cie juz dawno zapytac - jak zwracasz sie do Kluski?
    Po imieniu, czy per Klu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak i tak. Czasem Alisssssaaa, a czasem Kluuuuuska. A czasem "zejdź z tej cholernej kanapy" ;)

      Usuń