4.3.19

Moje dziecko umie czytać.

Pod koniec zeszłego roku weszliśmy w nowy etap, bo Kluska nauczyła się płynnie czytać książki. Uprzedzając pytania, jak niby tego dokonałam u sześciolatki odpowiem przewrotnie, że nie mam z tym nic wspólnego. Uważam, że to nie rodzice czy nauczyciele uczą dzieci czytać. To dzieci uczą się czytać. Same. Nauczyciele i rodzice raczej im w tym przeszkadzają niż pomagają, o ile są na tym punkcie nadmiernie zafiksowani.

Oczywiście można dziecko wspierać w nauce czytania. Jak?

Prosto, na przykład nie wymagać, by umiało czytać płynnie i bezbłędnie do dziesiątych urodzin. Mózg młodego człowieka rozwija się indywidualnie, swoim unikalnym tempem. Jedno dziecko samo nauczy się czytać w wieku czterech lat, inne pięciu, sześciu, siedmiu i tak dalej.


Zachęcanie do nauki czytania może wywoływać presję, a presja spowalnia naukę. Czyli zamiast zmuszać dziecko do codziennego ślęczenia nad czytankami, można czytać wspólnie całą rodziną małą książeczkę. Raz tata, raz mama, raz starsze rodzeństwo. Albo w inny sposób, byleby dziecko nie czuło się gorsze z tego powodu, że jeszcze nie czyta.


Kluska na szóste urodziny dostała Elementarz Falskiego. Wzięła do ręki i dukając przeczytała pierwsze dwadzieścia stron. Byłam w szoku, bo wcześniej raczej umiała przeczytać kilka wyrazów, które znała. A tu o, trochę woli, ciekawości i zaczęła. Za każdym razem, gdy zaczynała się denerwować, że jej nie wychodzi tak płynnie jak nam - tłumaczyłam, że my czytamy od ponad trzydziestu lat, a ona dopiero pierwsze miesiące. Trudno by umiała ot tak. I że wcale nie musi czytać płynnie i żeby się nie przemęczała.


A ona chciała i się jej udało. Ale to wyszło od niej, my tylko podtykaliśmy jej lektury pomocne w nauce. Zresztą podobnie uczymy ją matematyki, przez jej ciekawość i potrzebę. A nie "bo tak". Czasami najlepszą metodą jest brak metody, choć najbliższe jest mi nauczanie globalne, w sumie chyba najbliższe zdrowemu rozsądkowi, o ile się dostosowuje materiał do dziecka, a nie ściga się z normami rozwojowymi jakichś pedagogów, którzy napisali je 50 lat temu, kiedy nie było multimediów.


Tu dodam, że na początku nauka liter i wyrazów wychodziła nam nie w domu, ale na świeżym powietrzu. Czytaliśmy nazwy ulic, rysowaliśmy patykiem po piasku czy ziemi. Czytaliśmy książki w parku.

Pomogło też zapisanie Kluski do biblioteki. Tak naprawdę do kilku bibliotek, nawet dwóch w innej miejscowości. Bo kto nam zabroni? :)

Poza tym w bibliotece można się poprzytulać do marchewki, ułożyć lub wypożyczyć do domu puzzle i gry planszowe. Są nawet filmy na dvd. To już nie te biblioteki co kiedyś, z naburmuszoną syczącą bibliotekarką.



I już, bez stresu, dla zabawy. Wszystkiego się tak można nauczyć bez szkoły. Naprawdę. Historii i geografii również. :)

2 komentarze:

  1. "Uważam, że to nie rodzice czy nauczyciele uczą dzieci czytać. To dzieci uczą się czytać". Niektórzy mogą nie uwierzyć, ale to prawda.
    Prawie pól wieku temu, mój syn mając trochę ponad pięć lat nauczył się czytać, bo był ciekawy, co jest napisane w tych wszystkich książkach, z których mama i tata się uczą (mąż i ja studiowaliśmy).
    W ub. roku sześcioletnia wnuczka też ogarnęła tę sztukę, i też tak jak Twoja córka na Elementarzu Falskiego.(veanka z bloxa)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielu ludzi ma podobne obserwacje, ale spróbuj przeciętnemu nauczycielowi to powiedzieć, to zaczyna obrażać i wyśmiewać. Poziom nauczania na wydziałach okołopedagogicznych jest żenujący. A im mniej ich metody działają, tym większe pretensje do uczniów i rodziców. :)

      Usuń