15.3.18

Partyjka Piotrusia na dworcu czyli gry karciane dla dzieci

Tata Kluski:

Dziś na dworcu rozegraliśmy parę partyjek Czarnego Piotrusia. Bo ostatnio z Klu grywamy właśnie w Piotrusia i jeszcze w Wojnę.


W Piotrusia graliśmy specjalną talią z Kubusiem Puchatkiem (a więc w zasadzie graliśmy w Kubusia), Klu miała kiedyś też talię z Minnie i Daisy gdzie zamiast symboli były liczby... ale tę talię gdzieś rozwlekła po domu i teraz jest mocno niekompletna.

Mamy też w domu większą talię ze Słowacji... dla nieco większych dzieci. (powiększenie)

A gdy zapytałem Klu, czy wie że zwykła talią też można grać w Piotrusia, to bardzo się zdziwiła... no to jej pokazałem jak (aczkolwiek graliśmy tylko połówką talii - czerwonymi).


Wydaje mi się, że w Piotrusia nigdy wcześniej nie grałem... w dzieciństwie grałem w wojnę (kto nie grał) i to chyba tylko w domu, potem w podstawówce i w domu grało się w Kuku, Pana, Makao, w liceum już jakby mniej a jeśli już to w Makao i Remika. Gry w które grałem, ale rzadko - raz albo parę razy, to Oko, Tysiąc, Poker,mam też wrażenie (ale głowy nie dam), że zdarzyło się grać jeszcze w Durnia, czy Licytację. mogłem też o czymś zapomnieć rzecz jasna. A Wy w co grywaliście?

Aha, później to już w ogóle mało się grało, na studiach zdarzyło mi się grać w Kierki i parę razy w Brydża. A na Ukrainie z lokalsami w Kozier.

Zdecydowanie najwięcej się grało w podstawówce, na zielonej szkole uciekaliśmy z dyskoteki, żeby się zaszyć w pokoju i grać w karty, kości, oraz radzieckie gierki elektroniczne. Sukcesem było też dostać karę - za karę nie szło się na jakieś zajęcia, tylko zostawało w pokoju... i można było grać do oporu! Kiedyś na zielonej szkole w Załęczu nad Wartą poszliśmy odwiedzić w sąsiednich domkach dziewczyny z Łodzi... potem za karę przepadły nam jakieś zajęcia, a że kilka osób miało te karę, to było z kim grać.

Inna historyjka, to jak uczyłem się grać w brydża - w pięć osób z Wydziału wybraliśmy się na długi weekend listopadowy w góry. Okazało się, że jest trójka brydżystów i dwie osoby, które grać nie umieją. Przy braku czwartego do brydża, postanowili nas nauczyć, więc przez żeby się nauczyć rozgrywki brydżowej, w pociągu do Zwardonia rżnęliśmy w kierki. A potem już w górach tłumaczyli nam zasady licytacji i na noclegach grywaliśmy w brydża.

Natomiast kiedyś jak byłem na obozie wędrowny w Gorganach, musiałem wcześniej wrócić. Zszedłem sam z gór i nocowałem w miejscu biwakowym pod Osmołodą, oprócz mnie rozbiło się tam dwóch Ukraińców. Zagraliśmy w karty, a konkretnie w kozier... pierwsza rozgrywka była ćwiczebna, bo się uczyłem i ją przegrałem. Okazało się że jest to rozgrywka zbliżona do brydżowej, a koziernyj, to kolor atutowy (co ciekawe po ukraińsku i rosyjsku atut to obecnie kozyr, natomiast po polsku zanim weszła do użycia obecna nazwa francuska, używano słowa kozer... czyżby kozier to taki zachodnioukraiński regionalizm?). Tak czy inaczej, jak zorientowałem się w zasadach, to kolejne trzy partie wygrałem i już nie chcieli więcej ze mną grać.

Ale wracając do dnia dzisiejszego, oprócz Piotrusia gramy z Kluską oczywiście w Wojnę. Jak to z kartami bywa, każdy zna inne zasady... przy czym o ile w makao było to oczywiste i jak gra wychodziła poza zgraną ekipę, to każda rozgrywka zaczynała się od ustalenia wspólnych zasad (jak na przykład graliśmy w domu, to nie stosowaliśmy zasad takich jak dama na wszystko, wszystko na damę, schodzenie z wagonika, czy przebijanie dwójki trójką, poznałem je później), a i tak często się kończyło sporami odnośnie jakiegoś nie uzgodnionego wcześniej przypadku (czy dama może być kartą rzuconą po makale, czy można schodzić z wagonika kartami funkcyjnymi itp.). O tyle w wojnie wydawałoby się, że trudno o różne zasady... a jednak.

Standardowa wojna wyglądała tak, że walczyć mogły tylko najwyższe figury na kupce (niższe odpadały - dla ustalenia uwagi odwróciłem więc dziesiątkę). Wygrywała osoba, która zaczynała jedną z tych wyższych kart, nawet jeśli na końcu na wierzchu było coś niższego (od dziesiątki w naszym przypadku).


Jednak jeśli zastosować kolonijną zasadę lavinki, że wojna jest nadrzędna, sytuacja jest inna i w powyższym przypadku wygrywa dziesiątka...

Otóż w poniższym przypadku normalnie wygrałaby dama, ale z zasadą wojna jest nadrzędna, niższe figury najpierw przeprowadzają wojnę i na koniec porównuje się karty leżące na wierzchu u wszystkich graczy. W tym wypadku wygrywa as.


Zasada ta sprawia, że wojna jest nieco ciekawszą grą (choć bez przesady, toteż jest grą tylko dla najmłodszych), zwiększa się częstotliwość wojen, pojawiają się wojny krzyżowe i znacznie zwiększa się szansa na wojny wielopiętrowe. Wojny bowiem przeprowadza się do momentu, aż każda karta na wierzchu będzie inna. Również do końca nie można przewidzieć kto wyjdzie zwycięsko z takiej wojny.

Jeszcze jeden przykład, po pierwszej wojnie na wierzchu są dwie damy, które z kolei przeprowadzają następną wojnę. A na koniec wygrywa osoba, która na początku miała najniższą kartę, a potem przegrała wojnę... jednak na koniec i tak ma ósemkę, która jest najwyższą kartą.


Nadal jednak największy problem wojny jest taki, że rozgrywka jest strasznie długa... dla dwóch graczy w zasadzie nie ma sensu kontynuować gry, więc my w tym momencie uznajemy, że obaj są zwycięzcami i zaczynamy nową grę.

Dlatego też, żeby wyeliminować ten problem wymyśliłem nową odmianę wojny, którą nazwałem:


♥ ♦ Wojna na kolory ♣ ♠

Karty dzielimy na kupki według kolorów i każdy gracz otrzymuje do gry potasowaną kupkę danego koloru. Są dwie możliwości:
- dwie kupki - karty czerwone i karty czarne (gra dla 2 graczy)
- cztery kupki - kiery, kara, piki, trefle (gra dla 2-4 graczy)

Dalej gramy w wojnę, ale pokonane karty przeciwnika nie są przechwytywane, lecz zbijane - eliminowane z gry i odkładane na bok, do gry wracają tylko karty osoby zwyciężającej (czyli chodzi o to, żeby na ręce gracz miał cały czas karty tego samego koloru). Grając nie stosowaliśmy zasadywojna jest nadrzędna, ale to już jak kto sobie tam chce.

W ten sposób udało mi się osiągnąć to co chciałem, a mianowicie rozgrywka nie jest długa i nie ciągnie się w nieskończoność (nawet dla dwóch graczy). W grze jest spora szansa na remis, gdyż na koniec gracze mają mało kart, ale za to mocne... kilka razy nam się zdarzyło, że na koniec była wojna, która nie mogła być dokończona z powodu braku kart u obu graczy (uznaliśmy, że to remis).

Jest to nadal wojna, a więc gra prosta, niezbyt ciekawa i przede wszystkim dla najmłodszych dzieci, które są jeszcze za małe na bardziej zaawansowane gry. Na pewno jest dobra jako choćby urozmaicenie, gdy zwykła wojna się znudzi.

14 komentarzy:

  1. Zawsze i we wszystko na koloniach, w kierki i kanastę namiętnie na studiach, tez garibaldkę, a dzis w nic, i, co gorsza, nic nie pamietam.
    Garibaldka, w wersji max, to była czasem rozgrywka na godziny, niejeden egzamin trzeba bylo odlozyc lub powtorzyc:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale moze czas wrócić do tematu i z wnukami pograć?

      Usuń
    2. O, a ja Garibaldki nie znam zupełnie. Ostatnio gramy jeszcze w Świnię, ale to raczej co innego, bo gra się szybko. W wilnej chwili pidrzucisz zasady? Pewnie są gdzieś w sieci, ale jak widać powyżej, każdy region ma swoje zasady i odmiany danej gry. I koniecznie zagraj z wnukami! :)

      Usuń
    3. No, my właśnie wracamy do tematu :-) Na razie zaczynamy od podstaw.

      Ja grałem głownie w podstawówce, niemało też w liceum, natomiast na studiach raczej rzadko... dlatego więcej znam gier łatwych i nieskomplikowanych, oraz takich średnich. Na studiach grywano w brydża lub w kości, parę razy i mnie się zdarzyło zagrać, ale to było ledwie parę razy.

      Usuń
  2. Garibaldka to cos w rodzaju pasjansa ukladanego przez dwie osoby; na pewno jest swietna zabawa, uczy przy okazji logicznego myslenia, skupienia, no i wspolpracy:) Na potrzeby dziecka mozna sobie zasady uproscic, dla doroslych utrudnic, polecam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. http://www.tylkoprogramy.pl/garibaldka.php

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja grywałam w wojnę, makao, kuku, 66, tysiąca i coś jeszcze czego nazwy nie pamiętam ale fajne było i można się było pośmiać. Ogólnie to grywałam od małego godzinami w tysiąca i 66 bo mój dziadziu mnie uczył. I jeszcze w warcaby i szachy z nim grałam. Bardzo miło wspominam te chwile i nawet z łezką w oku żałuję, że nie wrócą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja często grywałam z babcią w szachy i się strasznie wkurzałam, kiedy przegrywałam, a przegrywałam w kółko, bo babcia nie uznawała nieuczciwej gry. Aż ją w końcu ograłam naprawdę. To było coś. Z gier niekarcianych jeszcze pamiętam okręty, wystarczyły dwie kartki w kratkę. No i grę w kropki, w inteligencję, sporo tego było.

      Usuń
    2. Ja sie obrażałam jak dziadziu dawał mi wygrać:D. Raz mu sweter pocięłam w zemście za oszustwo. A on po prostu myślał, że się ucieszę z wygranej. Nie wiem czemu nigdy nie lubiłam wygrywać niesłusznie, tzn jak już wiedziałam że ktoś się podkłada to wolałam z godnością przegrać niż udawać że wygrałam:D

      Usuń
    3. Znajomy podesłał nam wierszyk o grze na pieniądze:

      "Wczoraj grałem w 66
      A dzisiaj nie mam co jeść."

      Usuń
  5. Zagrajcie z Klu w świnie. Szperałam, szperałam i w końcu wyszperałam nazwę. To łatwa i przyjemna gra. W ogóle muszę z moim młodym zagrać, żeby chłopak miał jakieś karciane wspomnienia, bo teraz głównie w UNO gramy. https://pl.wikipedia.org/wiki/Świnie_(gra_karciana)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już zagraliśmy, tata Kluski sobie o niej przypomniał w międzyczasie. Ciągle chce przegrywać, bo chce zostać świnią i chrumkać. W cztery osoby kombinujemy, żeby miała najwięcej kart. ;)

      Usuń
    2. Nie tyle przypomniałem, co wyguglałem, bo jej nie znałem. Szukałem w miarę prostych gier i właśnie ją znalazłem... to babcia sobie ją przypomniała, gdy z nią zagraliśmy.

      A gdy wygrała, to w nagrodę pocieszenia została kurką.

      Poza tym w międzyczasie zajrzałem w opis gry w wojnę na anglojęzycznej Wikipedii i jest tam sporo ciekawych opcjonalnych zasad. Min ta co sam wymyśliłem z biciem i usuwaniem kart (ale bez podziału na kolory).
      https://en.wikipedia.org/wiki/War_(card_game)

      Usuń