Brzmi trochę jak coming out, prawda? Wszystkie dzieci się brudzą, ale nie wszyscy rodzice je... no tego.. czyszczą. Czyszczenie Kluski bywa zajęciem tyleż pasjonującym, co nieskutecznym. A i samochodem w głowę można oberwać. To po co się narażać. Wieczorem i tak się to tałajatajstwo w wannie wymoczy. A co się nie zmyje, to wyschnie i wykruszy. Nie, nie mówimy do Kluski, żeby nie bawiła się brudną ziemią, ani nie siedziała na zimnym piasku, ani nie zjeżdżała po mokrej zjeżdżalni. Jeśli koniecznie chce pochodzić na czworakach w kałuży... to w sumie czemu nie?
Ponieważ nadal stoję na stanowisku, że choruje się nie od zimna, a od zarazków, muszę brać pod uwagę, że te zarazki prędzej czy później nas dopadną. Ale dlaczego akurat w piaskownicy? Wszak wiadomo nie od dziś, że najwięcej bakterii i wirusów jest w naszych domach. Zwłaszcza jesienią i zimą. Tak, tak. W klawiaturze komputera, w kuchni, w toalecie, w ubraniu i na naszych dłoniach. Ostatnio bawimy się mikroskopem i znaleźliśmy podejrzane okrągłe żyjątka z nibywypustkami na kawałku zardzewiałej blaszki. Tak naprawdę chcieliśmy obejrzeć fakturę rdzy... a coś bakteriopodobnego trafiło się gratis. Jak porządnie pogrzebać, zawsze się coś znajdzie. W zasadzie wystarczy zakasłać nad szkiełkiem i powiększyć.
Czy brudne dziecko jest szczęśliwsze? Trudno powiedzieć. Poczucie ogólnej szczęśliwości podczas przeżywania dzieciństwa to chyba jednak rzadkość. Najczęściej jest to jednak walka z ograniczeniami, z niespodziewanie twardą ścianą, z szorstkim chodnikiem, który nagle uderzył nas w nos, czy żalem za ukochaną zabawką, która jak na złość należy do kogoś innego. Buaaa! Dominuje jednak ciekawość. Po prostu wszystko jest takie nowe!
Piasek jest taki piaskowy. Woda taka wodnista. Kosz na śmieci taki... intrygujący. Aż trzeba nad tym pomyśleć.
Ciekawe są również interakcje międzygatunkowe. Gołębie i kaczki w parku z Kluską są już chyba po imieniu. Siadają na rowerze, wręcz jedzą z ręki. Oczywiście to także siedlisko bakterii i pasożytów, nie bądźmy naiwni. Tylko no... to ma jakieś takie małe znaczenie chwilowo. Na czymś układ odpornościowy trenować musi. Być może za chwilę czeka go poważniejsze zadanie?
Bo i owszem, jakiś wirus się przykleił. A może bakteria. Trzymamy się środków naturalnych, jakaś cebula, napary ziołowe, witamina C pod każdą postacią i czekamy. Albo się dziecię rozchoruje porządnie, albo wyzdrowieje bez ingerencji. Póki co chrypka, ale bez gorączki. Temperatura była raz, ale szybko znikła. Pewnie mała przywlokła zarazę z tak zwanego "dużego skupiska ludzkiego". Czyli centrum handlowego, zajęć sportowych albo pociągu. Póki co trwają modły w temacie "oby nie angina", "oby nie szkarlatyna", "oby nie zapalenie płuc". Węzły chłonne wyczuwalne, ale chyba w rozsądnej wielkości. No nic. Zobaczymy.
Na dwór mała wychodzi, ale na krótko, bo jak chora, to się szybko wkurza i nikt, nawet tata Kluski, nie ma aż tyle cierpliwości. Za to w domu jest jeszcze gorzej, bo dziecię znielubiło odbiornik telewizyjny do końca i nawet błaganiem nie daje się przekonać, żeby włączyć choć film (słynne dwie minuty spokoju). Nie ma bata. Mama tańcz. Albo poczytaj. O tak, nastąpił wielki przełom, dziecko które do niedawna rzucało książkami albo robiło z nich garaże, teraz żąda czytania. Pławię się w budyniu, nawet jeśli po raz piąty tego dnia czytam tę sam wiersz Brzechwy czy Tuwima, bo akurat w tym gustuje chwilowo moja pociecha. Co gorsza, wiersz o kaczce dziwaczce muszę śpiewać. No co mnie podkusiło zanucić coś z Pana Kleksa...
Posiadasz niewątpliwie jedno z najszczęśliwszych dzieci w Polsce. Ja przy conajmniej trzech zdjęciach zdążyłabym zainterweniować niwecząc dobrą zabawę:p.
No widzisz, a ja się nierzadko przyłączam. Tarzanie się po ziemi z dzieckiem daje niesamowitą ilość endorfin. Tylko potem trzeba długo myć głowę, żeby pozbyć się z niej ziemi i piachu ;) Ale na bank nie będę chodzić po kałuży. Mogę skakać, nie ma sprawy, ale na czworakach - nie ma mowy. BTW zobacz to zdjęcie: link Jak dziecko takiej matki ma być normalne? Albo takiej, co łazi po dziurawym moście technicznym? link
To ostatnie zdjecie... Umarłam na zawał! W lecie wybralismy sie na wyprawe rowerową i skonczyla nam sie droga moglismy wrócić i sporo jej nadłożyć albo przejść po moście żelaznym dla pociągów. Ja głosowałam za powrotem i nadlozeniem kilku km, za to chlopcy wzieli rowery pod pachy i wyciagneli na ten most. T. Szedl pewnie, mlody mial radoche a ja praktycznie przez caly most modlilam sie aby jakos go przejsc. I most pociagowy byl bardziej zalatany niz ten Twój. Ze mnie to taka boidupa, że szok.
Jeśli chodzi o mosty, to kiedyś jeździliśmy po drewnianych mostkach na Sanie. Nie dość, że były dziurawe i łatane starymi deskami, to jeszcze niektóre z nich się bujały... Wtedy autentycznie się bałam, ale skoro lokalsi tam włazili... to co, Warszavka będzie gorsza? To i wlazłam. Na szczęście jechaliśmy stopniowo, od mostu solidnego, do coraz bardziej chybotliwych. W odwrotnej kolejności nie wiem czy bym przeprowadziła rower. LINK
Nasz Bąbel też do czyściochów z pewnością nie należy (a które dziecko należy ? ;) ), a ja jako mama czasami pozwalam mu się porządnie wytaplać, nawiązać bliższą znajomość z podwórkowymi kotami, gołębiami w parku czy żabą w błotnistej kałuży. Ale faktycznie niektóre z sytuacji na Twoich zdjęciach dla mnie byłyby pewnie już sygnałem do interwencji i przerwania beztroskiej zabawy (być może zupełnie niesłusznie, jednak moja wielbiąca czystość natura niekiedy bierze górę) ;)
Moja natura nie wielbi nadmiernej czystości, ale jak sobie popatrzę na dzieci z Tybetu czy innych krajów, gdzie dzieci latają "luzem", to moje i tak wygląda na czyściocha przy nich. ;)
Posiadasz niewątpliwie jedno z najszczęśliwszych dzieci w Polsce. Ja przy conajmniej trzech zdjęciach zdążyłabym zainterweniować niwecząc dobrą zabawę:p.
OdpowiedzUsuńNo widzisz, a ja się nierzadko przyłączam. Tarzanie się po ziemi z dzieckiem daje niesamowitą ilość endorfin. Tylko potem trzeba długo myć głowę, żeby pozbyć się z niej ziemi i piachu ;) Ale na bank nie będę chodzić po kałuży. Mogę skakać, nie ma sprawy, ale na czworakach - nie ma mowy. BTW zobacz to zdjęcie:
Usuńlink Jak dziecko takiej matki ma być normalne? Albo takiej, co łazi po dziurawym moście technicznym?
link
To ostatnie zdjecie... Umarłam na zawał! W lecie wybralismy sie na wyprawe rowerową i skonczyla nam sie droga moglismy wrócić i sporo jej nadłożyć albo przejść po moście żelaznym dla pociągów. Ja głosowałam za powrotem i nadlozeniem kilku km, za to chlopcy wzieli rowery pod pachy i wyciagneli na ten most. T. Szedl pewnie, mlody mial radoche a ja praktycznie przez caly most modlilam sie aby jakos go przejsc. I most pociagowy byl bardziej zalatany niz ten Twój. Ze mnie to taka boidupa, że szok.
UsuńJeśli chodzi o mosty, to kiedyś jeździliśmy po drewnianych mostkach na Sanie. Nie dość, że były dziurawe i łatane starymi deskami, to jeszcze niektóre z nich się bujały... Wtedy autentycznie się bałam, ale skoro lokalsi tam włazili... to co, Warszavka będzie gorsza? To i wlazłam. Na szczęście jechaliśmy stopniowo, od mostu solidnego, do coraz bardziej chybotliwych. W odwrotnej kolejności nie wiem czy bym przeprowadziła rower. LINK
UsuńNasz Bąbel też do czyściochów z pewnością nie należy (a które dziecko należy ? ;) ), a ja jako mama czasami pozwalam mu się porządnie wytaplać, nawiązać bliższą znajomość z podwórkowymi kotami, gołębiami w parku czy żabą w błotnistej kałuży. Ale faktycznie niektóre z sytuacji na Twoich zdjęciach dla mnie byłyby pewnie już sygnałem do interwencji i przerwania beztroskiej zabawy (być może zupełnie niesłusznie, jednak moja wielbiąca czystość natura niekiedy bierze górę) ;)
OdpowiedzUsuńMoja natura nie wielbi nadmiernej czystości, ale jak sobie popatrzę na dzieci z Tybetu czy innych krajów, gdzie dzieci latają "luzem", to moje i tak wygląda na czyściocha przy nich. ;)
Usuń